Info

avatar Hej!
Witam na moim blogu rowerowym :) Zostawilem z tyłu w
sumie: 53796.12 km
offroad: 2520.45 km
średnia: 23.21 km/h i jeszcze jestem za cienki aby smigac szybciej ;)
Pozdrawiam mxdanish
Wiecej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Odwiedzone regiony

Statystyki

Pogoda w Rumi

Ostatnie zdjęcia

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
610.00 km 24:15 h
Prędkość śr.: 25.15 km/h
Prędk. max.: 55.00 km/h
W górę: 2646 m
CAD avg: 77 HR avg:125
Temp.:36.0 °C Kal.:11000 kcal

Pierscien Tysiaca Jezior 2015

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 08.07.2015 | Komentarze 2

Pierwsze podejście, dziewiczy rejs, próba świeżaka, różnie można to nazwać, ale na pewno nie było to lekkie przeżycie. Ale od początku...

Termin Pierścienia zgrał się z początkiem mojego urlopu, więc z Rumi zapakowaliśmy się na ponad dwutygodniowy wyjazd i w drogę. Trasa przeszła lekko ale mimo wszystko zakończyło się to nieprzespaną nocką. Na następy dzień przepakowanie auta i o 12:30 jazda na umówione spotkanie z Pawłem (dodoelk), Gosią i Darkiem. Cztery rowery, załatwiłem trzy chwyty na dach ale na miejscu okazało się że jeden nie pasuje na rozstaw belek i od początku plan trzeba było delikatnie zmienić. Dwa rowery na dach i dwa do bagażnika. Daliśmy radę - focus okazał się bardziej pakowny niż nam się wydawało.

W drodze porozmawialiśmy o trasie, planach przejazdu i oczywiście objechaliśmy drugą część Pierścienia aby wiedzieć na czym stoimy. Na miejsce dotariliśmy przed 17, nie jest źle, miejsce na namioty jest, więc szybko swoje chatki rozstawiliśmy o udaliśmy się nad pobliską rzeczkę, co jak się później okazało jest stałym elementem tego rajdu ;) Całkiem przyjemnym tak na marginesie poneiważ woda przyjemnie chłodna a słońce już w piątek pokazało, że w weekend zamierza konkretnie przywalić.
Wieczorkiem ognisko, kiełbaski, piwko i rozmowy w nowym towarzystwie. Ze zdjęć poznałem kilka twarzy ale nie ze wszystkimi udało się porozmawiać. W międzyczasie serwis obsługujący imprezę zlikwidował mi luzy w tylnej piaście, które zauważyłem w momencie składania roweru po dojechaniu na miejsce, a przy okazji nabyłem magnez i dwa żele dla testu. Zmęczenie dało mi się we znaki więc po 23 już leżałem w śpiworze. Noc lekko nerwowa, sen nie do końca spokojny ale mimo wszystko udało się bezboleśnie przebudzić przed 6.

Poranek lekko wilgotny ale już wtedy słońce zaczynało palić. Szybkie śniadanko, kanapki i herbatka, sprawdzenie sprzętu, ubrań i w sumie byłem gotowy. Nie udało się zebrać na start honorowy za wozem strażackim więc tylko odprowadziliśmy go wzrokiem i spokojnie z opóźnieniem wspólnie z Gosią i Pawłem udaliśmy się do Lubomina na start ostry. W sumie dobrze wyszło, ponieważ start miałem wg rozpiski o 8:30 (5 minut po Pawle i Gosi oraz 5 minut przed Darkiem) a termometr już pokazywał 27'C!!!

Plan był taki, że Paweł z Gosią ruszą i będą spokojnie jechać a ja oraz startujący po mnie Darek mieliśmy ich sukcesywnie gonić. Paweł i Gosia wystartowali, ja jeszcze 5 minut luzu i w końcu też ruszyłem. Moja grupka na szczęście nie wypaliła do przodu więc miałem chwilkę aby się rozkręcić i poleciałem do przodu razem z jednym gościem, którego imienia się nie dowiedziałem. Wiaterek na początku delikatnie pomagał więc tempo było szybkie, na tyle szybkie, że Pawła i Gosię złapałem po 25 km, oraz na tyle szybkie że na początku trasy zbyt późno zauważyłem chamski bruk i wpadłem w niego z prędkością ponad 40km/h. Rower przetrwał ale muszę przyznać że była to chwila grozy, ponieważ bruk to delikatne słowo a bardzie by pasowały ułożone kamulce... Mogę śmiało powiedzieć, że to tempo to był błąd, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Oczywiście zwolniłem i już w trójkę jechaliśmy do pierwszego PK w Reszlu.

Słońce paliło niemiłosiernie, więc nie zdziwiłem się kiedy Gosia zdecydowała, że rezygnuje z jazdy z nami (od początku z resztą była tak umówiona z Pawłem, że puszcza go samopas ;) ) więc finalnie na 1PK dotarliśmy we dwójkę. Minęło 70 km od startu a moje dwa litrowe bidony były puste! Napoje w tej temperaturze szły ultra szybko a nie zamierzałem ich oszczędzać, żeby się gwałtownie nie odwodnić. W Reszlu na rynku uzupełnienie płynów, drożdżówka i moczenie głowy z pompy - mega podziałało, mimo że tylko na chwilę, to poczułem wielką ulgę. Kilka minut po nas na rynek wpał Darek a po nim Gosia. I od tej chwili jechaliśmy już we trójkę.

W sumie w Reszlu spędziliśmy jakieś 10 minut i ruszyliśmy do przodu. Od początku zauważyłem, że chłopakom noga podaje a mi tak ostre tempo było nie na rękę, ale spróbowałem walczyć. W połowie drogi przed Sztynortem stwierdziłem, że bez sensu abyśmy jechali razem ponieważ, niepotrzebnie muszą przeze mnie zwalniać, tak więc od tego momentu zaczęła się moja jazda solowa (znowu!!), tylko tym razem do mety zostało mi ponad 500km... Do tego niestety już zaczęły mnie piec stopy, cholernie szybko ale to pewnie zasługa temperatury. Jeszcze idzie kręcić ale co będzie potem?

Do 2 PK w Sztynorcie dojechałem ponad 10 minut po chłopakach ale przyczyną takiej wielkiej przerwy była nie moja jazda ale gapiostwo, gdyż punktu szukałem zbyt szybko w jakimś porcie zamiast spojrzeć na mapkę. Mniejsza z tym. Na miejscu znowu musiałem zalać bidony (oba) i wciągnąłem kilka kawałków arbuza, zmoczyłem nogi i głowę w jeziorze po czym ruszyłem dalej.

Trzecim punktem jest rynek w Gołdapi, ale droga do niego była okrutna. Fatalna nawierzchnia przez wiele km i dopiero od Bań Mazurskich pojawił się fajny asfalt i długi delikatny ale namiętny podjazd, który ciągnął się pod samą Gołdap. Przed Baniami, zatrzymałem się w sklepie i spożyłem odżywczą colę, która nie ukrywam postawiła mnie lekko na nogi a głowę potraktowałem lodowatą wodą żywiec w ilości pół litra ;) Na PK czekało kilka osób. Punkt ubogi w cień ale udało się usiąść pod drzewem i zjeść znowu arbuza a na nogi wylać galon wody z pompy umiejscowionej na rynku. Nogi parzyły okrutnie a fizycznie i psychicznie byłem wykończony. Nawet napisałem do żony smsa że czuję się fatalnie, czego nigdy jeszcze w życiu nie zrobiłem. Byłem o krok od rezygnacji, a nawet nie o krok a o mały kroczek ale cóż, trzeba było zbierać dupsko w troki i ruszać dalej. 200km za mną i 400 przede mną.

Kierunek Rutki Tartak. W sumie krótki odcinek, niewiele ponad 50km przyjąłem prawie bezboleśnie. Niewiele podjazdów oraz jeden mega rewelacyjny zjazd w Wiżajnach. Kilka szybkich serpentyn oraz wspaniałem widoki rekompensowały męczarnie na słońcu oaz przymus wypinania butów na każdej nadażającej się okazji. W Rutkach w knajpce czekał na mnie żurek oraz zimna woda do bidonów :) Klasa.
Oczywiście dałem nogom odpocząć i połaziłem bez obuwia, oj słabo znoszą ten rajd moje stopy słabo... Przy okazji dowiedziałem się że chłopaki mają nade mną już ponad 45 minut przewagi, nieźle muszą cisnąc choć tak na prawdę to ja za długo marudzę na punktach.

Zaraz za Rutkami Paweł ostrzegał mnie przed ostrą ścianką, ale nie spotkałem takiej :P Pierwszy podjazd za rondem poszedł gładko a potem do Sejn już pięknie lekko z górki i przez lasy. A do tego wszystkiego robiło się powoli ciemno! Czy będę dziś tęsknił za słońcem? Zdecydowanie NIE!! Nogi jakby dostały drugie życie, kręcą wreszcie w moim rytmie, serducho się uspokoiło a oddech już był zupełnie miarowy. Lampki włączyłem i jedziemy. Przyjemny chłodek, zero wiatru, gładkie tafle mijanych jezior, mmmmm to jest to piękno roweru :)
A i przy okazji najadłem się komarów i much :P

Po drodze do Sejn minąłem większą grupkę chłopaków, którzy sobie urządzili postój a na miejsce dotarłem około północy. Zero zmęczenia, jest dobrze. Punkt znalazłem bez problemów ale dla niektórych osób nie było to takie oczywiste, faktycznie był lekko schowany na parkingu. Na punkcie miłe panie zrobiły mi kawkę, mimo iż bez mleka, smakowała wybornie. Uzupełniłem wodę w bidonie i wio na Augustów.

Przez moment jechałem z dwoma starymi wyjadaczami, kurczę dają radę panowie. Po paru km jednak odpuszczają a ja znowu jadę sam. Parę km za Sejnami telefon od Pawła - są już w Augustowie - kurna to ponad 1.5 h ale ze mnie maruda... Krajowa 16-tka ugościła mnie pięknym asfaltem i znikomym ruchem więc pocisnąłem do przodu mijając kolejne osoby. Może bym się nie spieszył ponieważ założeń nie miałem już wtedy żadnych, ale stwierdziłem, że lepiej jest jednak przycisnąć w nocy i tym samym zmniejszyć męczarnę w słońu na dzień następny. Tak mnie wciągnęła jazda, że przegapiłem zjazd w boczną uliczkę, którą powinienem był pojechać, a zanim się zorientowałem nadgoniłem 1km :/ Wracam na trasę zawracając po drodze peleton który mało co nie zrobił tego samego błędu.
W Augustowie rosołek i schabowy z ziemniakami (pycha) oraz kompot z truskawek :) którego wlewam do jednego z  bidonów.
Przy okazji wymiana bateri w lampie, dakocie oraz profilaktyczne smarowanie zadka (jeszcze mnie nie boli WOW).

Przede mną długi odcinek, prawie 90 km do Wydmin, ruszam więc dalej nie oglądając się na innych. Z Augustowa wyjechałem zgodnie z trasą ale nie było to miłe doznanie, bruk oraz pijane towarzystwo imprezowe oraz wszędzie walające się butelki, jednym słowem - slalom. Dalej już znajome tereny - Raczki (zupełnie pusta droga), Olecko (mały postój na siku) i Wydminy. Powoli robi się jasno ale temperatura wyraźnie spada. Jadę jednak twardo na krótko.
W Wydminach pomidorowa, herbatka i zakładam długi rękaw ponieważ zaczyna mnie telepać - zły znak. U serwisanta rowerowego kupuję koncentrat izotoniczny i wlewam go do bidonów, jest całkiem smaczny oraz jak się później okazało nie mam po nim zgagi - jest nieźle.

Kolejny długi prawie 80 km odcinek do Mrągowa. Świta, robi się cieplej więc zdejmuję długi rękaw ale czasem jeszcze są miejsca chłodniejsze, zwłaszcza kiedy przebijam się przez pasma mgieł porannych. Ruszyliśmy w siedmioosobowej grupie, ponieważ ja miałem nawigację a chłopaki nie chcieli błądzić. Tempo jak to w grupie wyższe, za wysokie dla mnie. Dobujałem się przez Giżycko a przed Woźnicami odpadłem i powróciłem do jazdy solo. Pojawiają się znowu kiepskie drogi a niektórych bym w ogóle drogami nie nazwał. Odcinek Pszczółki - Ryn to chyba najgorszy fragment trasy. Rower ledwie zipie, plomby wypadają ale trzeba jechać dalej. DO tego robi się gorąco, cholernie gorąco, a na koniec przed Mrągowem czekało na mnie kilka mocnych górek na pełnej patelni. Doszło do tego że musiałem stanąć na chwilę żeby odpocząć. Noc, która dała chwilę spokoju stopom minęła więc parzenie podeszw znowu wróciło, wynikiem czego było natrętne wypinanie się z pedałów przy każdej okazji. Do dupy z taką jazdą...

W Mrągowie mam dość... wiem że została setka do mety, wiem że zrobiłem życiówkę dobową - 500 km ale jakoś nie robi to na mnie wrażenia i ciągle myślę co będzie dalej. Wiem, że czekają mnie górki, upał i słabe asfalty a na koniec słynna serpentyna.
Zacząłem walkę o przetrwanie. Odcinek do Kilkit jechałem ze starszym panem i to był błąd. Tempo ultra wolne, częste przerwy więc czas się dłużył. Dlatego też zdecydowałem się jechać ostatnie 50 km znowu sam.
Słynną serpentynę pokonałem sprawnie, pocieszyłem oko widoczkiem i kręcę dalej. Zostało jakieś 25km do mety a ja dogoniłem Bogdana, z którym to dojechałem już do końca.

Na metę w Lubominie wpadłem o 13:30, czyli plan w sumie zrealizowany - zamknąć się w 30h brutto oraz 24h netto.
Wyszło mi 29:48 brutto oraz 23:54 netto, zaczynając od startu w obozowisku a kończąc na mecie ostrej w Lubominie.
To była bardzo szczęśliwa chwila, zjadłem kiełbaskę wypiłem zimną wodę, zmoczyłem głowę, zdjąłem buty i wtedy sobie przypomniałem, że musimy jeszcze dojechać na kamping, i to na kołach. Kurna kolejne ponad 10km. Ledwie kręciłem. Tempem żółwim jakoś dojechałem i tam gdzie zostawiłem rower przy namiocie na trawie, tam tez leżał do wyjazdu :P

No cóż, słońce grzało więc nie było mowy o spaniu nawet w cieniu. Wykąpałem się pod prysznicem po czym namówiłem Pawła na wizytę nad rzeką, aby dać ukojenie stopom w zimnej wodzie a przy okazji obgadać trasę. Strzał w dziesiątkę :)
Potem tylko rozdanie medali, piwko, ognisko, świnia, kiełbaski i długie długie pogaduchy z poznanymi ludźmi.

Imprezka w mega fajnym klimacie, fantastyczni ludzie, Robert super gość, z którym każdy mógł sobie pogadać, nie ważne czy się znaliśmy czy też nie.
Nawierzchnie - ogólnie nie pamięta się tych dobrych a te fatalne siedzą w głowie bardzo długo, zdecydowanie za słabe na szosówki, ale to moje zdanie.
Pogoda - co tu dużo mówić, masakra... Tu przegrałem na całej lini.
Wynik - zadowalający jak na moje możliwości, choć wiem, że przy niższej temp. pojechałbym sporo szybciej.
Paweł i Darek - szacun za wynik, zwycięzcom gratuluję i zazdroszczę nogi!!! Gosia wielkie graty za wytrwałość - dwa dni w upale? Kaman!!!

Wpadło kilka gmin ale jeszcze nie zrobiłem podsumowania.

Generalnie większość na zdecydowany plus :) Czy jestem zadowolony? Chyba tak w końcu to jest dla mnie aż 600km.

Jedyny minus to dakota dała ciała i mam ślad tylko od Augustowa :(

Do Augustowa narysowany ręcznie:

I od Augustowa już zapis:

Zaliczone gminy:
Srokowo, Węgorzewo, Kolno, Jeziorany, Dobre Miasto, Wiżajny, Rutka Tartak, Szypliszki, Puńsk, Krasnopol, Sejny wiejski, Sejny miejski, Giby, Płaska, Augustów miejski, Raczki



Komentarze
Hipek
| 13:42 środa, 8 lipca 2015 | linkuj Gratuluję wytrwałości i ukończenia!

Co do zapisu śladu - sprawdź katalog GPX/Archive, może tam znajdziesz pierwszą część.
dodoelk
| 10:24 środa, 8 lipca 2015 | linkuj gratulacje, najważniejsze że się nie poddałeś w Gołdapi, takie trasy jedzie się głową a nie nogami
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa uzoga
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]