Info

avatar Hej!
Witam na moim blogu rowerowym :) Zostawilem z tyłu w
sumie: 53796.12 km
offroad: 2520.45 km
średnia: 23.21 km/h i jeszcze jestem za cienki aby smigac szybciej ;)
Pozdrawiam mxdanish
Wiecej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Odwiedzone regiony

Statystyki

Pogoda w Rumi

Ostatnie zdjęcia

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Pętle Wojewódzkie

Dystans całkowity:1644.75 km (w terenie 123.00 km; 7.48%)
Czas w ruchu:76:48
Średnia prędkość:21.42 km/h
Maksymalna prędkość:53.00 km/h
Suma podjazdów:5052 m
Suma kalorii:78172 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:234.96 km i 10h 58m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
340.70 km 16:17 h
Prędkość śr.: 20.92 km/h
Prędk. max.: 51.00 km/h
W górę: 1343 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:28.0 °C Kal.:13746 kcal
Rower: Radon

Tour de Zachodniopomorskie Dzień 4 i pół :)

Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 2

Poranek idealny na rower - mały wiatr, pełne zachmurzenie, temperatura około 18-20 stopni. Rewelacja. Pakowanie poszło sprawnie więc znowu około 7:30 byłem gotowy do drogi.
Na dzień dzisiejszy postanowiłem zaeksperymentować, dzień wcześniej wieczorem ustawiłem mostek na plus aby podnieść swoją postawę na rowerze, na noc wysmarowałem zadek oraz stopy sudokremem oraz rano wziąłem ketonal.
Niestety miałem tylko 2 bidony picia więc musiałem szybko znaleźć jakiś sklep. Była to sobota i to święto więc marne szanse abym coś znalazł na wioskach. Fart dopisał mi zaraz na początku kiedy to spotkałem miła panią podlewającą kwiaty w ogrodzie. Poproszona, szybko nalała mi butelkę zimnej wody, zamieniłem 2-3 zdania i podziękowawszy pojechałem dalej dużo spokojniejszy z zapasem picia :)
Nie wiem czy to eksperyment z mostkiem, czy to maść na noc, czy też ketonal ale 50 km do Szczecina przeleciałem bezboleśnie. Było na tyle dobrze, że bez postoju przejechałem też z rozpędu Szczecin i dopiero za granicami miasta znalazłem Orlena gdzie zjadłem hot doga na śniadanie ;)
Dodam tylko, że Szczecin od strony Polic okropny... Jakbym jeździł po Gdańskiej Oruni. Masakra.


Na kolejnym odcinku drogi nie ma co opowiadać, wiatr boczny nie przeszkadzający pozwalał na spokojną miarową jazdę do Goleniowa, gdzie zmieniłem kierunek na bardziej północno-zachodni. Przebijałem się pośród lasów i pól, droga którą wybrałem była tzw. drogą alternatywną nad morze, więc możecie sobie wyobrazić jaki był ruch samochodowy w sobotnie przedpołudnie. Mimo wszystko jechało mi się rewelacyjnie, na tyle rewelacyjnie, że tuż przed Wolinem w głowie mojej pojawiła się myśl, czy aby nie spróbować skrócenia wyprawy poprzez zrezygnowanie z dnia piątego i przejechania ostatniego etapu ciągiem w nocy z soboty na niedzielę.
Na kolejnym postoju, przejrzałem mapę i po wycięciu kilku odbić w bok z wojewódzkiej drogi (dalej już nad samym morzem) mogę zaoszczędzić parę kilometrów i dotrzeć do samochodu nad ranem.
No ale nadal to tylko jakaś myśl, która powoli kiełkowała w główce.


W Wolinie byłem zmuszony jechać krajową 3-ką, szerokie pobocze pomogło i dzięki temu jechało się nieźle. Za Międzyzdrojami w kierunku Świnoujścia, ruch się podwoił, więc zdecydowałem, że zaraz za granicą gminy Świnoujście, zawrócę w kierunku Międzyzdrojów aby dalej jechać już zgodnie z planem.


W Międzyzdrojach rój ludzi, szybki postój na stacji i trzeba było śmigać dalej, zwłaszcza że jeśli będę jechał nockę to trochę drogi jeszcze przede mną, a nie zauważyłem aby stopy mniej bolały.
Tuż za miastem podjazd w Wolińskim Parku Narodowym, niby niewielki ale odczuwalny. Na nim tez dogoniłem parę sakwiarzy którzy wybrali się na trasę wzdłuż wybrzeża i docelowo lecą na Hel. Szybko jednak rozstaliśmy się, bo dziewczyna najwyraźniej miała dość i gość musiał w końcu na nią poczekać.

Na stacji w Międzyzdrojach dokonałem cudownego odkrycia, wręcz banalnego sposobu na upały. Kupiłem lód w kostkach i zanim do bidonów nalałem wody zasypałem je kostkami do pełna. W ten sposób miałem zimne picie na jakąś godzinę, a niewykorzystany lód owinąłem w trzy siatki i do sakwy. Okazało się, że po godzinie jest w niezłej kondycji i mogłem go wykorzystać do kolejnej porcji picia. Takie tez zakupy były standardem od tej pory :) a ja delektowałem się zimnymi napojami oraz używałem zimnego bidonu do okładów na kark :)


Wzdłuż wybrzeża monotonnie, podobne klimaty w mijanych miejscowościach, zawalone parkingi, potężny ruch na ulicach, fatalne DDR-y, ot cały relaks rowerowy nad morzem ;)
Jakoś dotarłem do Rewala, gdzie postanowiłem nie zjeżdżać z drogi i jechać dalej 102-ką do Trzebiatowa. Powoli też robiło się późno, ruch się zmniejszał (co było plusem), rosła ilość owadów (co było minusem), dlatego też w Trzebiatowie ubrałem się na długo rękaw a rower uzbroiłem w lampkę przednią. Moje chęci malały okrutnie. Prognozy mówiły o burzach od 23:00 więc chciałem zrobić wszystko aby dotrzeć do Kołobrzegu przed nimi. Udało się w ostatniej chwili. Gdy dotarłem na stację zaczęło padać i grzmieć. Kurde słabo to wyglądało, perspektywa noclegu na Orlenie nie była interesująca ale z dwojga złego lepiej tak niż na przystanku gdzieś w polu.


Deszcz się uspokoił po pół godzinie a po burzy nie było śladu więc postanowiłem ubrać ortalion i spróbować dojechać do następnej stacji w Będzinie. Krajowa 11-tka nudna, po ciemku, w kałużach, auta świeciły po oczach (część ma w dupie rowery i nawet nie wyłącza świateł drogowych - buraki na wakacjach) ale z wielkim bólem, w końcu dotarłem na zaplanowany postój.
Padałem na ryj. Dawno się tak źle nie czułem w kwestii zmęczenia i spania. Wypiłem gorącą herbatkę i już miałem jechać dalej gdy przyszła kolejna fala deszczu. No cóż... trzeba odczekać. Położyłem się na ziemi i chyba przekimałem kilka minut (a przynajmniej tak mi się zdawało). Trochę lepiej mi się zrobiło, wypiłem kawkę a zegarek pokazał okrutną prawdę - zabawiłem na stacji prawie godzinę... łoooo ostro.


Byłem już tak zdesperowany, że gdyby mi ktoś zaoferował transport to bym skorzystał. Nikt się taki nie pojawił więc trzeba było jechać dalej. Następna miejscowość na liście – Mielno, jakże odmienne od poprzednich miast nadmorskich. Mimo 3:00 nad ranem setki młodych ludzi na ulicach, wszechobecny seks, alkohol, niemalże nagie dupska krążące po ulicach przypomniały mi o wspaniałych studenckich latach :P


Dalej nie będę się rozpisywał. Do auta zostało 60 km, całość w trybie wegetacji odliczając kilometry do mety.
Na metę dojechałem o 6 rano, zdrzemnąłem się 30 minut w samochodzie i od razu było lepiej po czym pojechałem do domku z niespodziewaną wcześniejszą wizytą ku uciesze rodziny :)


Podsumowanie całości:


- w sumie 950km, nie wiem ile po drogach nie asfaltowych ale policzę to później. obstawiam że około 120-150km.
- namiot - zdecydowanie lepiej zdaje egzamin niż kwatery, ponieważ w razie jakiejś sytuacji można się rozbić w niemalże dowolnym miejscu.
- stwierdzam z przykrością, że 200 km z sakwami po drogach nie asfaltowych to zbyt dużo. W momencie kiedy jechałem asfaltami to dystans był ok ale na takie wycieczki jak ta muszę planować dniówki na około 150 km.
- fizycznie bez problemu, zdrowie jest więc można śmigać.
- z tyłkiem problemów praktycznie nie ma. Inwestycja w Brooksa przyniosła efekt co najmniej zadowalający.
- jest niewielki problem z dłońmi ale myślę że jak dostosuję lemondkę da się z tym żyć.
- problemem jest natomiast dyskomfort w stopach. Pójdę do lekarza może jest to wyleczenia, inaczej będzie ciężko na BBT2016 :/
- muszę również zacząć pisać jakieś notatki pod koniec dnia bo po całej wyprawce dużo mi umyka z głowy i podejrzewam, że w mojej relacji będą znaczące braki ;)


Zaliczone gminy - niezłe żniwa - 56 sztuk :) (54 w Zachodniopomorskim i 2 w Lubuskim)


Bobolice, Borne Sulinowo, Czaplinek, Malechowo, Polanów, Postomino, Sławno - teren miejski, Sławno - obszar wiejski, Szczecinek - teren miejski, Szczecinek - obszar wiejski, Wałcz - teren miejski, Wałcz - obszar wiejski, Wierzchowo, Dobiegniew, Strzelce Krajeńskie, Barlinek, Bierzwnik, Człopa, Dębno, Drawno, Krzęcin, Myślibórz, Nowogródek Pomorski, Pełczyce, Tuczno, Boleszkowice, Cedynia, Chojna, Dobra (Szczecińska), Goleniów, Gryfino, Kołbaskowo, Mieszkowice, Moryń, Nowe Warpno, Police, Przybiernów, Stepnica, Szczecin, Widuchowa, Będzino, Darłowo - teren miejski, Darłowo - obszar wiejski, Dziwnów, Kamień Pomorski, Karnice, Kołobrzeg - teren miejski, Kołobrzeg - obszar wiejski, Mielno, Międzyzdroje, Rewal, Sianów, Siemyśl, Świnoujście, Trzebiatów, Ustronie Morskie, Wolin


Mapka całej trasy skumulowana




Dane wyjazdu:
208.00 km 09:47 h
Prędkość śr.: 21.26 km/h
Prędk. max.: 50.00 km/h
W górę: 1125 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:29.0 °C Kal.: 8639 kcal
Rower: Radon

Tour de Zachodniopomorskie Dzień 3

Piątek, 14 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Noc minęła raczej słabo, młodzi ludzie przy ogniskach odpalali petardy, a dwie parki zbłądzonych duszyczek postanowiły w okolicach mojego namiotu głośno się zabawić. Plus był taki, że był to młodzieńczy seks więc - głośny i krótki :D:D po 3-4 minutach spałem dalej w ciszy i spokoju :D
Obudziłem się o 6 lecz szybko okazało się, że godzina czasu to zbyt mało na ogarnięcie się, złożenie namiotu, spakowanie do sakw, zjedzenie śniadania i wybranie się w drogę, tak więc wyruszyłem tuż przed 7:30 żegnając się z poranną spokojną taflą jeziora :)



Od rana wieje i to wieje dość mocno i na dodatek w kierunku zapowiadającym całodzienną walkę z wmordewindem. Na początku jadąc krajową 31-ką zatoczyłem niewielką pętelkę zahaczając o dodatkową gminę po czym wróciłem na zaplanowaną drogę. Po wczorajszych doznaniach na leśnych duktach zdecydowałem, że będę od tej pory w miarę możliwości unikał słabych nawierzchni a wybierał raczej mocno utwardzone, nawet kosztem paru dodatkowych kilometrów.



Po 2h jazdy pojawił się mały problem - okazało się, że firma, która miała dostarczyć mi w międzyczasie kilka produktów nawaliła i musiałem telefonicznie tłumaczyć się moim klientom dlaczego nie dostaną zdjęć na czas :/ Pochłonęło to mnóstwo czasu i masę moich nerwów ale sprawę załatwiłem i udałem się w dalszą drogę.


Po około 30 minutach jazdy dotarłem do strefy granicznej o tej chwili jechałem już wzdłuż granicy, oglądając względnie płaskie krajobrazy nadodrzańskie. Całkiem przyjemne asfalty, lasy i gdyby nie silny wiatr w twarz oraz wysoka temperatura, nie miałbym na co narzekać :)


Na chwilę zatrzymałem się w Siekierkach przy muzeum, szybka fotka przy czołgu i pojechałem dalej. Coraz bliżej Szczecina ;)



Od przejścia granicznego w okolicach Osinowa Dolnego zjechałem na przygraniczną drogę strażników, która biegła wzdłuż wału przeciwpowodziowego przy Odrze. Droga ułożona z płyt więc tempo spadło ale dzięki temu, że napotkałem zerowy ruch, mogłem dać stopom odpocząć. Ból dokuczał niemalże od rana więc posłuchałem się kolegi, który na pierścieniu polecił mi czasem zdjąć buty i pokręcić trzymając stopy po prostu na wierzchu. Muszę przyznać że ulga wielka i mimo, że chwilowa, dała ogromną przyjemność.



W Bielinku zabrakło mi napojów :( zatrzymałem się na chwilę aby dolać resztki zapasów do bidonu i poszedłem popatrzeć na Odrę. WOW WOW WOW co tam się działo!!! Bolenie atakowały co kilka sekund, raz nawet chyba widziałem atak suma. Kurde tam jest masa ryb!! Jako zapalony wędkarz dostałem ślinotoku i żałowałem, że nie mam ze sobą wędki. Zobaczył to miejscowy wędkarz i chyba moja mina mówiła wszystko bo zaczęliśmy całkiem długą rozmowę o rybkach... heh gdzie te mazurskie ryby z dawnych lat...
Może się kiedyś tam wybiorę z wędką, spinningowanie nad Odrą to będzie moje kolejne małe marzenie :)



Ten sam Pan podpowiedział również, że pierwszy sklep jest kilka km przede mną, jednak gdy dotarłem na miejsce, pani zamknąwszy mi drzwi przed nosem i powiedziała, że wody mi nie sprzeda, bo nie... bo kasę ma wyłączoną i nic nie może zrobić. Dodam że była 13:00 w piątek :/ Wkurwiony zawinąłem się i pociągnąłem do Piasku - kolejnej miejscowości, gdzie kupiłem 3 butle wody na zapas. Będzie ciężej ale przynajmniej nie umrę na suchoty ;)


Tuż za Piaskiem czekał mnie przerywany podjazd około 6 km i 90 m w górę. Niby niewiele ale w najgorszym momencie wyszło ponad 10% więc nieźle, wiatr nie ustępował a słońce paliło. Full lampa jak to się mówi. Krótko mówiąc miałem dość.
Do Gryfina dokulałem się nie robiąc już zdjęć, od Gryfina do Szczecina podobnie, jedynie z małą różnicą, od Gryfina do Szczecina ciągnął się fatalny asfalt. FATALNY!!


W Szczecinie musiałem przedostać się na drugą stronę mostów.



Nie miałem czasu na oglądnie starówki, jedynie powspinałem się na miejskie górki, zdobywając kolejne szczecińskie DDR-y, mijając kolejne brukowane uliczki wydostałem się poza miasto w kierunku Kołbaskowa.
Dalej już jechałem spokojnymi drogami w kierunku północnym na Nowe Warpno gdzie miał być już koniec dzisiejszego etapu. Niemalże ciągle lasami, po nowych pounijnych asfaltach dotarłem na miejsce po 20 tuż przed zachodem słońca.
Zupełnie przez przypadek znalazłem stary dworek nad zalewem i po wypytaniu się mieszkańców odnalazłem kobietę zarządzającą terenem, po czym otrzymałem zgodę na rozbicie namiotu na obiekcie.



Piękne miejsce, równy trawnik, dostęp do wody, nic więcej nie trzeba. Szybko się rozbiłem, wykąpałem, obejrzałem filmik na you tube z telefonu i po skończeniu piwka poszedłem spać.
Noc zapowiadała się mega spokojnie i tak też było :)





Dane wyjazdu:
205.40 km 09:30 h
Prędkość śr.: 21.62 km/h
Prędk. max.: 46.00 km/h
W górę: 1187 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:28.0 °C Kal.: 8468 kcal
Rower: Radon

Tour de Zachodniopomorskie Dzień 2

Czwartek, 13 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Rano wstałem bezboleśnie. Niebo zachmurzone, powietrze chłodne ale jakoś tak parno się wydawało.
Zjadłem śniadanie, pożegnałem się z panią na recepcji i ruszyłem na drugą rundę wyprawy. Cel - południowo-zachodni kraniec województwa zachodniopomorskiego.

Z Wałcza kierunek Człopa, mógłbym tam dotrzeć jadąc prosto krajówką 22, ale po co? To by było za nudne. Parę kilometrów za miastem, w Strącznie, zjechałem z krajówki i spokojnie toczyłem przyjemnie zapowiadającym się asfaltem. Szybko jednak co fajne się kończy i tak też było w tym przypadku. Ślad na dakocie nakazał mi skręcić w polną drogę, która przez kolejne kilka 4-5 km raczyła mnie dziurami, piachem i kamieniami. W Dzikowie na szczęście nastąpiła miła zmiana na drogę asfaltową, pustą, z linią drzew po bokach, cud miód malina :)

Na chwilę zahaczyłem jeszcze raz o 22-kę i znowu skok w bok. Tym razem na szeroką leśną asfaltówkę wyglądającą jak stary pas startowy. Okazało się, że nie tylko ja nią jeżdżę :) TIRy, chcące uniknąć opłat viatol również się tam kierowały, na szczęście w ilościach znikomych, więc obyło się bez nerwów. Droga prosta jak strzała po horyzont.



W Człopie już gorąco, bardzo gorąco a to było dopiero około godziny 9:00!!! Pod małym sklepikiem zjadłem pyszną drożdżówkę, popiłem colą i popytałem miejscowych o moje kolejne etapy. Wygląda na to, że czeka mnie wiele mniej lub bardziej ciekawych dróg a także dostałem oficjalne ostrzeżenie przed wilkami :)

Tak czy inaczej azymut na Załom. Stara droga asfaltowa prowadząca do parku narodowego okazała się pięknie położoną, znośną drogą w przepięknym lesie. Zanim jednak dotarłem do Pustelni gdzie miał zacząć się park narodowy, zmieniła się ona w leśny dukt o przyzwoitej nawierzchni.



Drawieński Park Narodowy - piękny! Rewelacyjne lasy takie jakie kocham, jadąc przypomniały mi się czasy młodości, kiedy to spędzałem z tatą godziny na grzybach.



Powiem szczerze, że nawet kopny piach, który momentami zmuszał do zejścia z roweru, nie uprzykrzył mi jazdy :) Minąłem leśnictwo Sówka oraz Jaźwiny, gdzie las przecinała malownicza mała rzeczka.



Nie wiem czemu ale kolejny etap nie wrył mi się w pamięć niczym specjalnym. Drogi ciągnęły się na zmianę lasami, polanami, polami. Asfalty, kostki brukowe, lub też ubite szlaki leśne. Wszystko mijało a kilometry narastały sukcesywnie.
Pamiętam jedynie, że tuż za Chłopowem miałem odbić na Jarosławsko ale spotkałem okrutny bruk i szybko zdecydowałem się na objazd o parę km na południe aby uniknąć tej wątpliwej przyjemności. Objazd ten spowodował, że liznąłem dodatkową gminę w województwie lubuskim :) więc wielkiego żalu nie miałem :P


Z Barlinka do Myśliborza spokojnie, bez pośpiechu, gorąco jednak dawało się we znaki i wymuszało częstsze postoje niż to miałem w planach. Przekroczyłem po drodze nową trasę S3 - a mówią, że w Polsce rośnie mało nowych dróg :)



Raz również zasugerowałem się podpowiedzią telefonu i odbiłem z zaplanowanej trasy aby odwiedzić shella ale okazało się, że shella już nie ma :/ Wiem wiem - to tylko 2km dodatkowej jazdy ale byłem i tak zdenerwowany. Na dodatek zaczynało mocniej wiać z bliżej nie określonego kierunku.
Kierunek wiatru ukształtował się dopiero na ostatnim etapie z Myśliborza do Dębna i na szczęście dla mnie obrał kierunek pomagający :) Tym sposobem ostatnie 25km minęło mi bardzo szybko :)


W Dębnie zakupy na kolację, cola, piwko i worek lodu do coli :)
Parę kilometrów za miastem odszukałem małe jeziorko, gdzie na plaży mimo późnej pory odbywało się kilka grubych imprez a miejscowa młodzież dość głośno szalała przy grillach.
Objechałem zbiornik dookoła i znalazłem najlepsze miejsce na rozbicie namiotu, delikatnie oddalone od ścieżki ale względnie blisko jeziora. Postawiłem noclegownię, rozgościłem się, przepłynąłem się kawałek dla ochłody i zabrałem się za ognisko. Kiełbaska z ogniska - pychotka :) Spiłem browarka i do spania.



Dane wyjazdu:
194.60 km 09:35 h
Prędkość śr.: 20.31 km/h
Prędk. max.: 39.00 km/h
W górę: 1397 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:25.0 °C Kal.: 8197 kcal
Rower: Radon

Tour de Zachodniopomorskie Dzień 1

Środa, 12 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Przygotowań było niewiele. W sumie dostosowałem rower, zamontowałem bagażniki pod pełen zestaw sakw, opracowałem wygodny sposób przymocowania namiotu i karimaty do roweru (śpiwór zajął jedną przednią sakwę razem z pompowaną poduszką z decathlonu - nowy gadżecik kupiony na próbę).

Dwa dni wcześniej zrobiłem pełną listę rzeczy, które musiałem zabrać ze sobą, a w przeddzień spakowałem wszystko do sakw i zniosłem do auta. W tym całym zamieszaniu (wyjazd był nie do końca zaplanowany na akurat ten termin, a wszystko wyszło przypadkiem) nawet nie sprawdziłem prognozy pogody, a gdybym wiedział, że słońce tak konkretnie przywali, chyba bym się na wyjazd nie zdecydował.

Dzień wcześniej kupiłem sobie nawet nowe buty SPD, myślałem, że pomogą na moje dolegliwości ze stopami, ale o tym dalej.
W każdym razie w środę obudziłem się bez problemu, zapakowałem rower do auta i o 6:30 wyjechałem w drogę. Przede mną 130 km do miejsca startu, więc droga zajęła mi prawie 1.5h. Późno, wiem, ale start o godzinie 8 zadowalał mnie w zupełności, zwłaszcza, że moje plany na pierwszy dzień zakładały przejazd około 190 km i pierwszy nocleg w Wałczu w okolicach COS OPO.



Postominie auto zostawiłem na parkingu pod kościołem, szybko zapakowałem rower i bez zbędnego gadania zacząłem jechać. Niestety wraz ze mną na horyzoncie pojawił się front burzowy i z dala słychać było częste grzmoty a niebo przecinały błyskawice. Nieciekawa perspektywa na pierwszy dzień jazdy. Na oko oceniłem, że chmury burzowe ciągną się około 10 km a moja trasa prowadzi właśnie wzdłuż, więc jak dobrze przycisnę to może uda się wyprzedzić chmurki i uratować przed zlaniem. Na świeżaka, w pierwszy dzień noga podawała, więc nawet sakwy nie przeszkadzały aby trzymać dość szybkie tempo. Moja ocena 'na oko' była lipna, bo ostatecznie poczułem się bezpiecznie dopiero po 30 km, dopiero wtedy mogłem odsapnąć i zmniejszyć tempo. Grzmiało nadal ale już z tyłu, he he udało się :)

Przede mną jeszcze kawałek drogi asfaltem a potem miałem odbić na drogi, prowadzące po leśnych zakątkach i górkach. Co dziwne od tej pory asfalt był mokry a momentami bardzo mokry. Tak jakby front burzowy, który został z tyłu miał jakieś przednie skrzydło, które wcześniej solidnie oblało okolice. Fajnie się złożyło bo powietrze się oczyściło a krajobrazy zrobiły się jakaś tak przyjemniejsze dla oka :


W miejscowości Krąg odbiłem do lasu. Zaczęło się super, piękna droga, piękne lasy, pogoda przyjemna, ptaki śpiewają, nic tylko jechać :)



A potem zaczęły się schody - niemal dosłownie :) Droga przekształciła się w płyty (te z dziurami, nie wiem jak się fachowo nazywają) a podjazdy dochodziły do 12-14%... z sakwami, redukcja maksymalna a i tak sapałem jak przy oraniu pola :) Takimi górkami dojechałem do Wielina (wioska wyglądała na opuszczoną, zero żywej duszy na horyzoncie) gdzie znalazłem bardzo przyjemnie wyglądające jeziorko. Chciałem się nawet wykąpać ale plażę okupowała jakaś wielka rodzina w kamperze, nie chciałem im przeszkadzać, więc uzupełniłem bidony i ruszyłem w dalszą drogę.



Zaraz jak minąłem jezioro droga się popsuła i przez kilka km jechałem na stojąco, bo szlak był usiany dziurami i kałużami. Wtedy też okazało, się że oznaczenia dróg na mapach online można czasem włożyć między bajki. Ślad w dakocie poprowadził mnie prosto w las więc na szybko musiałem wybrać kierunek alternatywny i tym samym już w pierwszy dzień zmienić zaplanowaną drogę.
Tak dojechałem do Polanowa. Krótki postój na kanapkę i zdjęcie butów - stopy już znowu zaczęły dokuczać, tak więc nowe buty nie przyniosły poprawy, chyba należy pomyśleć o wizycie u lekarza, bo na BBTour będzie ciężko :/
Z Polanowa do Drzewian asfaltem, raz lepszym raz gorszym ale jechało się pozytywnie.



W Drzewianach zjechałem na boczną drogę w kierunku Białego Boru i co? Znowu planowaną trasę szlag trafił. Wywiozła mnie ona w kamienistą drogę, która po 1 km okazało się, że na dodatek jest totalnie zarośnięta i nieprzejezdna. Szybka nawrotka i na lekkim wkurwie, odganiając się od sfory psów z pobliskiego gospodarstwa wróciłem na drogę i obrałem kierunek boczną asfaltówką. Na to wszystko zaczęło również sączyć z nieba. W sumie wyszło super bo ochłoda się przydała a deszcz w takiej niewielkiej ilości nie przeszkadzał.



W Białym Borze nie posiedziałem długo tylko wskoczyłem na krajową 20 i prostą jak strzała drogą, przy o dziwo niewielkim ruchu dojechałem do miejscowości Gwda Wielka gdzie po raz kolejny wjechałem na szutry i różne inne dziwne nawierzchnie. Odtąd większość dróg do Wałcza stanowiły leśne dukty, dojazdy pożarowe i przecinki. Nie ukrywam, że jest to męcząca jazda, zwłaszcza z pełnymi sakwami, ale przy wolniejszym tempie wszystko można przetrzymać ;)


Gdzieś w okolicach miejscowości Borne Sulinowo, trafiłem na okrutnie dziurawą starą asfaltową drogę leśną, a na niej spotkałem pierwszego sakwiarza. Okazało się że bardzo miły starszy kolega wybrał się ze Śląska na 3 tygodniowy wyjazd :) Super :) Pogadaliśmy chwilę a potem nasze drogi prowadziły w rożnych kierunkach więc po miłym pożegnaniu każdy pojechał w swoją drogę. Ja zaraz po tym zatrzymałem się na małą pauzę przy leśnym zbiorniku retencyjnym.



Ciągle lasy, piaski, czasem kopne, korzenie na drogach, pełno owadów, gorąco, kurna odechciewało się momentami jechać. Pod koniec niechęć tak urosła, że zrezygnowałem ze skoku w bok aby zaliczyć dodatkową gminę i pojechałem najkrótszą drogą do Wałcza. Na miejscu szybkie zakupy na kolację i śniadanie, obowiązkowo cola i piwko i w te pędy na ośrodek.
A tam zmiany zmiany zmiany. Nie byłem tam już 10 lat (DZIESIĘĆ!!!) a wydaje się jakbym to jeszcze niedawno startował na mistrzostwach świata :( Pani na recepcji pamiętała mnie doskonale, a jak się okazało kolega, z którym trenowałem w latach 90-tych, jest obecnym z-cą dyrektora COSu, tym sposobem nocleg namiotowy przekształcił się w pokojowy-gratisowy z zimnym piwkiem w knajpce przy pogaduchach i wspomnieniach :)
Ale fajnie :)


Wieczorkiem przed spaniem nasmarowałem napęd, przepakowałem się i spać. Rano dalej w drogę






Dane wyjazdu:
151.42 km 07:24 h
Prędkość śr.: 20.46 km/h
Prędk. max.: 47.00 km/h
W górę: m
CAD avg: HR avg:
Temp.:27.0 °C Kal.: 8241 kcal

Dzień 3 - 151 km - Tour de Pomorze

Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 07.07.2014 | Komentarze 1

Finał :)
Miało być pięknie bo ostatni dzień w planach był najkrótszy ale okazało się zupełnie inaczej.
Od rana doskwierał mi achilles (po uderzeniu z pierwszego etapu) a i powoli dupa, dłonie i stopy też dawały znać o sobie.
Mimo wszystko pełen entuzjazmu wstałem rano, zapakowałem się i pojechałem do centrum Ustki odwiedzić latarnię (jedną z czterech które chciałem dziś zaliczyć).
Zaczęło się git. Wsiadłem, rozruszałem stopę i dało się jechać. Bocznymi drogami głownymi pojazdami jakie mijałem były rowery więc czułem się jak w domu :)
Po drodze na Smołdzino w Objeździe odwiedziłem stary ryglowy kościół.
Oraz zajechałem żeby postawić stopę w Słowińskim Parku Narodowym ;) oraz zobaczyć elektrownię wodną w Smołdzinie
Minęło 40km więc stwierdziłem że postój zrobię w Czołpinie pod latarnią. Dojeżdżając na miejsce okazało się że aby do niej dojść należało wspiąć się na masę schodów... no cóż chęci zabrakło więc tylko fotka z dołu i poszełem szukac miejsca na odpoczynek poza lasem bo w nim owady by mnie zżarły.
I tu pojawił się mega problem. Po przerwie nie mogłem posadzić dupska na siodełku :(
Ból był inny niż wcześniej, bardziej parzył niż bolał...
Doszełem do wniosku że wina lezy w spodenkach. Decathlonowe spodenki z najwyżej półki wkładką po prostu nie oddychały a skóra się do nich przykleiła :(
Nie było wyjścia musiałem założyć wczesniejszą parę. I co? Po 30 minutach jazdy tyłek wrócił do normy!!
Bolał, a jakże, ale ból był na tyle znośny że mogłem jechać.
Mimo wszystko nie chciałem ryzkować. Bolący tyłek i achilles (o ten drugi się martwiłem bo objawy miałem jak podczas kontuzji kilka lat temu, która skończyła się zapaleniem pochewek ścięgnistych) zmusił mnie do wybrania mniejszego zła.
Postanowiłem skrócić trasę i prostu z Główczyc udać się najkrótszą droga do domu.

Pętla dookoła województwa została zamknięta ale trasa skróciła się z 745km planowanych do 695 finalnie.
Mam nadzieję że nie będę tego żałował ale nie zauważyłem że wszelkie kontuzje goją się o wiele dłużej niż 15-20 lat temu ;) więc wolałem ryzyko odłożyć na inną okazję.

W każdym razie podumowując całą wycieczkę:
- jestem obolały ale żyję
- odrętwiałe palce u rąk i stóp pewnie przejdą za kilka tygodni :)
- zdrowie jest ale mimo wszystko następne wycieczki tego typu będą podzielone na krotsze odcinki, żeby mieć więcej frajdy z jazdy, zdjęć a nie jechać po to aby zdążyć do kwatery
- następnym razem tylko namiot
- satysfakcja mega :) pierwsza tego typu wyprawa udana
- rower się sprawił w pełni, bez zarzutu, bez awari i bez gumy :)




Dane wyjazdu:
233.24 km 10:15 h
Prędkość śr.: 22.76 km/h
Prędk. max.: 48.00 km/h
W górę: m
CAD avg: HR avg:
Temp.:28.0 °C Kal.:13320 kcal

Dzień 2 - 233 km - Tour de Pomorze

Piątek, 4 lipca 2014 · dodano: 07.07.2014 | Komentarze 0

Taaaak dzień drugi... Postanowiłem sie wyspać :)
Wstałem spokojnie o 6:30, wypiłem herbatkę owocową, zjadłem kanapki, spakowałem się, jeszcze kilka rzutów okiem na mapę i w końcu trzeba było ruszyć.
Zdziwienie było wielkie ponieważ zad mi nie dokuczał (na początku), tak więc pełen optymizmu zacząłem sobie spokojnie kręcić, spokojnie ponieważ założony dystans miał być o prawie 100km krótszy.
Nauczony wczorajszym leśno piaskowym babolem postanowiłem przepytać miejscowych o drogi które sobie założyłem. Okazało się że niestety większość jest w remoncie i to zaawansowanym, tak więc po przedyskutowaniu możliwości trasa się zmieniła na korzyść bardziej głównych dróg.
Tak siak czy owak trzeba było jechać i mimo że nie miałem zajeżdżać to zostałem poczęści zmuszony do odwiedzin Chojnic.
Z Czerska na Chojnice jechałem krajową 22-ką. Mimo że droga o dużym ruchu, pobocze dało spokojną jazdę.
W Rytlu szybkie zakupy, i fota górującej wieży kościoła.
Było jeszcze względnie wcześnie więc odkryte tereny i poranne słońce nie męczyło specjalnie choć miałem świadomość że później będzie ogień.
W Chojnicach przyjąłem kierunek pułudniowy zachód, omijając Człuchów, tak aby odwiedzić skrajny zakątek województwa - Dębrzno. Po drodze mijałem ciekawy kościółek w Strzeczonej i dalej znowu pola i pola. Wiatr był silny ale boczny (fartem).
Do Rzeczenicy dojechałem własnie takimi fajnymi małymi drogami o nowej nawierzchni. Świetnie. Tam jednak trasa się zmieniła. W samej Rzeczenicy wciągnałem na orlenie dwa hotdogi z parówkami, popiłem colą i wbiłem się w krajową 25-kę na Biały Bór.
Prosta szeroka droga doprowadziła mnie tam bez przeszkód, dalej odbiłem na krajową 20-tkę na Miastko.
Tu mi trochę dmuchnęło w plecy, przed samym Miastkiem długi zjazd, więc fizycznie odpocząłem :)
W miastku pauza wymuszona przez stopy. Strasznie mnie piekły podeszwy więc wnioskuję że trzeba wymienić wkładki :)
Połaziłem chwilę bez butów, zmuszony byłem odgonić się od miejscowych żulików, którzy bardzo nachalnie usiłowali nawiązać rozmowę na temat roweru i 'paczek' które wiozę :)
Zdjęcie ronda w Miastku i kierunek Słupsk.
Na początek przez około 10km jechałem krajową 21-ką, jednak za namową kolego odbiłem w Dretyniu na drogę równoległą.
Wstępnie nawierznia słaba (choć nie tak słaba jak w okolicach Prabut z dnia poprzedniego) ale potem nowy asfalt, cisza, drzewa, zerowy ruch oddały mi przyjemność z nawiązką :)
Na drogę 21 wbiłem się z powrotem przed Kobylnicą, gdzie powitał mnie meeega wielki korek w kierunku południowym. Ludzie chyba wracali z jakiegoś festynu bo w sumie weekend sie jeszcze nie skonczył i było zbyt wczesnie na powroty znad morza :)
Wszędzie po bokach królowały wiatraki.
Słupsk przebrnąłem przez ścieżki rowerowe i udałem się na ostatni odcinek drogi do Ustki, gdzie czekał na mnie nocleg w jakimś pensjonaciku. Te ostatnie 20km zjechałem szerokim poboczem delektując się widokiem zachodzącego słońca :)
Do Ustki dotarłem szybciutko i przez samo miasto jeszcze szybciej pognalem na plażę żeby zdążyć przed zachodem słońca nad Bałtykiem :)
I udało się !! W ostatniej chwili :)
O kwaterze szkoda pisać bo dawno nie spałem w takiej ruderze ale było to tylko na jedną noc więc machnąłem ręką i poszedłem spać.

Drugi dzień minął nie najgorzej. W sumie trasa niewiele zmieniona od oryginału, zjechana bez przeszkód i bez większych bóli.
Najgorzsze miało przyjść jutro :/



Dane wyjazdu:
311.39 km 14:00 h
Prędkość śr.: 22.24 km/h
Prędk. max.: 53.00 km/h
W górę: m
CAD avg: HR avg:
Temp.:25.0 °C Kal.:17561 kcal

Dzień 1 - 311 km - Tour de Pomorze

Czwartek, 3 lipca 2014 · dodano: 07.07.2014 | Komentarze 1

No więc wreszcie nadszedł dzień do którego żonę przygotowywałem od kilku miesięcy :) Wypuściła mnie na kilka dni na rower :D:D
Plan był taki aby objechać województwo pomorskie w miarę możliwości jak najbliżej granicy wielką pętlą i wrócić do domu. Wstępny kształt trasy obliczony na gpsies podał trasę około 740km więc postanowiłem rozłożyć ją na 3 dni, przy czym w pierwszym dniu chciałem przy okazji przeskoczyć swój rekord przelotu dobowego (do tej pory 300km)
W trasę w sumie ruszałem przygotowany, lista rzeczy zrobiona i wszystko zapakowane, sakwy pełne i cholernie ciężkie O_O, aparat w torbie na kierownicy, loger gps włączony i w drogę.

Start - 4:15 rano
Drogi przez całe Trómiasto nie ma sensu opisywać, ponieważ mimo wczesnej godziny ruch już był całkiem pokaźny i byłem skazany na kulanie się po DDR-ach, co w niektórych miejscach do przyjemności nie należało.
Jak już dotarłem do Gdańska nie mogłem się oprzeć aby nie odwiedzić Neptuna :)
Z Gdańska obrałem kierunek Sobieszewo gdzie do promu w Świbnie dostałem się bez większych przeszkód. Chociaż nie... Musiałem stale uciekać przed kropiącym deszczem, co na szczęście mi się udało, gdyż w okolicach Wisły już powoli przechodziło bokiem.
Deszcz za plecami dał pikny pozytywny widoczek :P
A przy okazji czekania na prom oraz samej przeprawy wykorzystałem czas na żarcie i popitkę.
Z promu na martwej Wiśle droga ciągnęła się przez Żuławy, czyli płasko, jeszcze bezwietrznie i... trochę nudno :)
Wszędzie pola i pola a dopiero po jakimś czasie krajobraz urozmaicony został przez siatkę kanałów i kanalików, dopływów, rzeczek itd.
Przejeżdżając przez most w Kępkach nad Nogatem, kierunek jazdy zmienił się typowo na południe, a że powoli zwiększała się siła wiatru akurat z tego kierunku, zaczęło się robić odrobinę ciężej. Na szczęście nie był to wiatr bardzo silny choć odczuwalnie przeszkadzał.
W sumie zaraz za mostem wbiłem się na krajową 22 i tak dojechałem do Starego Pola. Tu krótki odpoczynek, zakupy płynów w sklepie, szybka fota jakiejść fabryki i dalej w trasę.
I tu powoli zaczął się zmieniać krajobraz z równinnego na pagórkowaty. W sumie to się nawet cieszyłem ponieważ monotonia równin Żuławskich zaczęła już mnie nudzić. Na kilku nawet niewielkich podjazdach zdałem sobie jednak sprawę, że mimo iż sakw nie mam wypełnionych po brzegi to są one wyraźnie odczuwalne na każdej górce. Dodając do tego fatalny stan nawierzchni, ciągnący się nieraz przez 20km, daje to razem całkiem niezły wysiłek :)
W okolicach Budzisza spotkałem dwie ciekawe atrakcje :)
Pierwsza to wyścig z młodym zającem - siedział sobie na drodze i późno mnie zauważył/usłyszał. Wyrwał do przodu jak głupi i mimo iż leciałem około 32km/h to skubaniec mi spokojnie uciekał :)
Druga to te właśnie ruiny wiatraka. Niestety czas mnie gonił więc nie zwiedziłem wnętrza i nie mam pojęcia jak jest w środku.
Dalej droga prowadziła mnie ciągle przez otwarte przestrzenie, stale na smażalni :/  Odbiło mi się to po wycieczce zjaranymi rękami, karkiem i udźcami :) W Pudłowcu przejeżdżałem obok ruin jakiegoś XVI wiecznego pałacu. Musiał być niegdyś piękną budowlą.
Tuż pod Prabutami pojawiło się kilka odcinków zalesionych więc odpocząłem od słońca i skorzystałem tez aby zrobić dłuższą pauzę.
Jak na razie zmęczenia brak, plan założony był realizowany a z rowerem nic się nie działo.
I w końcu przy trasie jakieś jezioro!! Tyle km zrobionych żeby przejeżdżać koło jeziora. Nieźle :) Na Mazurach byłoby to nie do pomyślenia :D
Kolejnym etapem było przedostać się na drugą stronę Wisły, a że jedyną opcją był most w Kwidzynie więc tak też zrobiłem, nie ma co na ten temat pisać ponieważ jechałem krajową 55-ką, ruch niewielki więc jakoś poszło. Kwidzyn okazał się ładnym miastem i ku mojemu zdziwieniu bardzo górzystym, takie małe Polskie San Francisco. Oczywiście nie mogłem nie odwiedzić zamku oraz zobaczyć osławionego już wychodka ;) No i oczywiście walnąć modnej ostatnio samojebki :P
Przez Wisłę przejechałem nowym mostem, dalej trochę lasem aż przedostałem się na drugą stronę autostrady A1. Na mojej trasie ruch niemalże zerowy także wszystko szło cacy.
Minąłem Osiek i zgodnie z wytyczoną moją trasą pojechałem w kierunku Osiecznej przez Kasparusa. Jakie było moje zdziwienie kiedy droga zaczęła prowadzić przez pola... szybko skonsultowałem się z miejscowym rolnikiem który doradził objechac to pole 5km ale za to skorzystać z asfaltu. Tak tez zrobiłem i do Kasparusa dotarłem bez przeszkód.
Za plecami miałem już 280km więc powoli dochodziło zmęczenie a za Kasparusem trafił mnie szlag...
Okazało się że to co na mapie jest oznaczone jako szlak rowerowy, w rzeczywistości jest drogą leśną w kopnym piasku. Koła zapadały mi się 8-10 cm głęboko więc nie było mowy o jakiejkolwiek jeździe. Było późno, zachód się zbliżał a ja miałem przed sobą 10km marszu w piasku. Właśnie wtedy przy jakiejś okazji upadł mi rower uderzając mnie pedałem prosto w ścęgno achillesa, przez co trochę utykam do teraz.
No cóż, straciłem ponad 40 minut na tym odcinku ale było wartoaby zrobić te dwa zdjęcia (przynajmniej tak mi się wydaje :P)
W końcu dojehałem. Z Osiecznej do Ostrowite było już blisko więc praktycznie po 40 minutach byłem na kwaterze.
Miło, przyjemnie, łądny pokój, gorąca herbata, szybkie smarowanie napędu i lulu.
A z okna miałem tak :)

Dwa wnioski po dzisiejszym dniu - 311 km z sakwami, to trochę dla mnie za dużo. Zwłaszcza w perspektywie dwóch kolejnych dni jazdy na tez całkiem sporych dystansach.
Drugi wniosek to taki, ze kolejna wycieczka tego typu tylko z namiotem. Bez stresu że muszę dojechać do jakiejśc konkretnej kwatery.
To tyle :)