Info
Hej!Witam na moim blogu rowerowym :) Zostawilem z tyłu w
sumie: 53796.12 km
offroad: 2520.45 km
średnia: 23.21 km/h i jeszcze jestem za cienki aby smigac szybciej ;)
Pozdrawiam mxdanish
Wiecej o mnie.
Odwiedzone regiony
Statystyki
Ostatnie zdjęcia
Wpisy archiwalne w kategorii
Gminy
Dystans całkowity: | 12720.83 km (w terenie 324.50 km; 2.55%) |
Czas w ruchu: | 525:05 |
Średnia prędkość: | 24.23 km/h |
Maksymalna prędkość: | 74.00 km/h |
Suma podjazdów: | 67638 m |
Maks. tętno maksymalne: | 169 (85 %) |
Maks. tętno średnie: | 145 (73 %) |
Suma kalorii: | 454435 kcal |
Liczba aktywności: | 50 |
Średnio na aktywność: | 254.42 km i 10h 30m |
Więcej statystyk |
278.31 km
12:41 h
Prędkość śr.: 21.94 km/h
Prędk. max.: 74.00 km/h
W górę: 2354 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:18.0 °C
Kal.: 7024 kcal
Rower: Orzełek
Powrót ze zlotu i oczywiście nie mogło być normalnie... trasa skrócona - skończyły się hamulce...
Niedziela, 20 maja 2018 · dodano: 24.05.2018 | Komentarze 2
Powrót ze zlotu. Nastawienie zupełnie inne. Czuję zmęczenie w nogach ale mam nadzieję, że będzie lepiej chociażby z powodu fajnej pogody, braku deszczu oraz jazdy w dzień.Na jazdę z nami decyduje się Wilku.
Ruszam ubrany na długo ale szybko zdejmuję nogawki. Jest ciepło.
Trasa zaczyna się od intensywnego podjazdu. Od razu zaczynam spokojnie ale mimo tego tempa wjeżdżam zmęczony. 230m w górę i procent wysoki. Potem ma być lżej.
Czuję jakbym nie do końca wykorzystywał nogi z powodu zbyt nisko położonego siodełka. Podnoszę je o kilka mm i jest mam wrażenie lepiej.
Od Birczy jedziemy bocznymi drogami, drugi podjazd zdecydowanie przyjemniejszy dwie, trzy serpentynki i jestem na górze. Na miękko. Może to dlatego że jest dzień, może dlatego że na względnej świeżości a może to przez poprawioną pozycję na rowerze. Nieważne. Ważne że jest lepiej.
Do kolejnej góreczki mamy około 20km i to jest bardzo przyjemny odcinek. Strumień, wąska droga przez małe miejscowości, cerkwie, folklor. Pogoda pikna i jakoś się jedzie.
Przed Sanokiem najwyższy podjazd ale zarazem w miarę łagodny. Wtaczamy się na górę z minutowym postojem na kilka zdjęć ponieważ widok jest zacny.
Z góry serpentyny, ostrożnie, ponieważ rower rozpędza się bardzo chętnie a nie chciałbym sobie zrobić krzywdy.
Na dole robimy zakupy w sklepie, stwierdzamy wspólnie że wydzielamy wątpliwej przyjemności zapach :P więc nie tracąc czasu jedziemy dalej. Sanok mijamy bez postoju, korygując jednocześnie trasę, ponieważ pierwotnie mieliśmy odwiedzić rynek. Zrobił to tylko Paweł. Mi się nie chciało.
Z Sanoka do Krosna poszło gładko. Do miasta dojechaliśmy z zapasem czasu i stwierdziliśmy że skorzystamy z restauracji. Niestety niehandlowa niedziela, piękna pogoda spowodowała tłumy na rynku przez co oczekiwanie na posiłek było bardzo długie. Zjedliśmy jedynie lody i postanowiliśmy zatrzymać się na Orlenie kilka km dalej.
Kolejny postój ustaliliśmy na miejscowość Biecz gdzie ma być stacja BP. Przyjemny odcinek, kilka hopek i jedna większa góreczka. Ja oczywiście wjechałem na szczyt na końcu. W Bieczu okazało się że przy stacji jest knajpka i wszyscy zamówiliśmy zestaw dnia czyli typowe żarcie BBT - rosół i schabowy :) Bonusem była mizeria, która tak na marginesie odbijała mi się przez prawie 2h.
Ten przydługi postój zamulił nas trochę a i pełne żołądki nie pomagały. Ruszyliśmy spokojnie.
Chłopaki już się ubrali na noc, ja jeszcze nie ale szybko zmieniłem zdanie i kilka km dalej założyłem nogawki oraz zmieniłem szkła w okularach na białe.
Jest wyraźnie chłodniej.
Na jakiejś górce zaczyna mi dziwnie hałasować hamulec tylny. Tracę siłę hamowanie momentalnie, przypuszczenia się potwierdzają, klocki się skończyły. W dupę...
Sprawdzałem je przed wyjazdem i wyglądały bardzo w porządku. Najwyraźniej w deszczu na zjazdach dostały mocno w zadek...
Decyzja jest szybka zostawiam chłopaków i odbijam na Tarnów na pociąg. Skracam tym samy trasę o ponad 80km.
Chłopaki pojechali sami więc pewnie zaczną wreszcie jechać swoim tempem :)
Po drodze do Tarnowa spotykam tylko jedną hopkę ale całkiem zacną. Zjazd do miasta na przednim hamulcu i wreszcie pociąg.
Nie byłem zmęczony aż tak mocno, czułem nogi ale wszystko w granicach normy. Znacznie lepiej niż w drodze na zlot.
Coś jednak musiało mi przeszkodzić. Trudno.
+30 gmin:
Bircza, Dydnia, Tyrawa Wołoska, Sanok miejski i wiejski, Bukowsko, Zarszyn, Besko, Rymanów, Iwonicz Zdrój, Miejsce Piastowe, Krościenko Wyżne, Krosno, Chorkówka, Jedlicze, Tarnowiec, Jasłow miejski i wiejski, Kołaczyce, Brzyska, Skołyszyn, Biecz, Gorlice miejski i wiejski, Moszczenica, Łużna, Bobowa, Ciężkowice, Gromnik, Tuchów
Sesja zdjęciowa nad Sanem© mxdanish
Sesja zdjęciowa nad Sanem© mxdanish
Krótki postój na serpentynach przed Sanokiem© mxdanish
Stary rynek w Krośnie© mxdanish
Jeszcze uśmiechnięty w Krośnie© mxdanish
Na finiszu na Lipnicy Górnej© mxdanish
278.68 km
13:56 h
Prędkość śr.: 20.00 km/h
Prędk. max.: 67.00 km/h
W górę: 2338 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:13.0 °C
Kal.: 6733 kcal
Rower: Orzełek
W deszczu, bez zdrowia - totalne upodlenie :/ czyli dojazd na zlot :P
Piątek, 18 maja 2018 · dodano: 24.05.2018 | Komentarze 0
Mój drugi zlot. W zeszłym roku uparłem się na 100% dojazd na kołach, czyli prawie 700km pod wiatr i w upale. W tym roku ma być inaczej, miało być lepiej.Zaplanowaliśmy z Pawłem dojazd do Krakowa a tam start dojazdu na kołach czyli prawie 300km. Paweł wyrysował trasę, która patrząc na przekrój zapowiadała się interesująco (mało wymowne sformułowanie).
Od początku pada. Ruszamy z dworca i kierujemy się na rynek bo przecież deszcz nie przeszkodzi nam w odwiedzeniu starówki i strzeleniu słitfoci :) Tak też zrobiliśmy, ubraliśmy deszczówki, wodoodporne skarpety i rękawiczki.
Ruszamy.
W mieście DDRy poszły gładko zwłaszcza że wiaterek pomagał. Jest już wieczór, ciemno więc od początku śmigamy na oświetleniu. Deszcz pada ciągle, zmienia się jedynie intensywność i pojawiają się chwilowe mocne zlania. Od początku jedzie mi się ciężko. Warunki wietrzne sprzyjające a mimo to nie mogę jechać żwawo. Wiem że nic nas nie goni ale ta świadomość nie pomaga. Po prostu mam muła. Nie wiem, czy to zmęczenie po dniu w pracy a potem 6h w pociągu, nie mam pojęcia. Wiem że będzie ciężko.
Za Krakowem wpadamy na fajny (zapewne za dnia i bez deszczu) odcinek leśnego asfaltu w Puszczy Niepołomickiej, Prosta przyjemna droga zamula jeszcze bardziej. Kolejny etap wzdłuż autostrady również nie pomaga. Paweł pogania a mnie tuż po północy łapie sen. Co się dzieje? Jeszcze w zeszłym roku pierwsza nocka nie robiła na mnie wrażenia a ostatnie wyjazdy pokazują że nawet na rzekomej świeżości męczy mnie spanie. Robimy dwa postoje na 5 minut pod wiatami ale nie jest wcale lepiej. Oczy mi się zamykają w czasie jazdy i robi się niefajnie.
Na stacji spijam energetyka, na chwilę jest lepiej ale nadal dupy nie urywa.
Za Dębicą zaczynają się górki. Przekrój trasy wyraźnie je pokazywał lecz rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Seria pierwszych trzech jakoś poszła ale sporym kosztem. Doszły skurcze uda i łydki. Paweł z łatwością mi ucieka i czeka na szczytach a ja sapię jak parowóz pokonując kolejne ścianki powyżej 10%. Specjalnie pod tą wycieczkę kupiłem kasetę 12-30 ale szybko się okazało, że to nadal zbyt twarde na moje możliwości przełożenie. Nawet nie mam siły kląć.
Pod górkę ciężko, z górki zimno i deszcz tnie po oczach.
Jest za to jeden plus - podczas wysiłku przestało mnie cisnąć na spanie.
Kilka ładnych km przed Dynowem wjeżdżamy na fajną wąską drogę asfaltową. Muszą tu być piękne widoki. Nie dane nam było ponieważ pogoda skutecznie uniemożliwiła ich podziwianie.
Przed nami kilka postojów, raz na chwilę dłużej w sklepie pod zadaszeniem. Paweł szybko się wychłodził i postanowiliśmy ruszyć dalej.
Na ostatniej godzinie trafiliśmy na suche asfalty i słoneczko na niebie, całkiem miła odmiana. Zakupy w Krasiczynie i końcówka do miejsca zlotu oczywiście w deszczu. Mało tego, po wątpliwej jakości szutrze :)
Nie był to mój dzień. Mięśniówka oberwała solidnie. Czuję że ze zdrowiem słabo jest a i masa nie pomaga.
Na miejscu piwko i 2h spania. Potem ognisko i pogaduchy :)
+31 gmin:
Kraków, Wieliczka, Niepołomice, Kłaj, Drwinia, Bochnia - obszar wiejski, Rzezawa, Brzesko, Dębmno, Wojnicz, Wierzchosławice, Tarnów miejski i wiejski, Skrzyszów, Pilzno, Dębica miejski i wiejski, Ropczyce, Wielopole Skrzyńskie, Sędziszów Małopolski, Wiśniowa, Strzyżów, Niebylec, Domaradz, Błażowa, Nozdrzec, Dynów miejski i wiejski, Dubiecko, Krzywcza, Krasiczyn
Dobra miejscówka w Pendolino© mxdanish
Na dworcu w Krakowie© mxdanish
Obowiązkowe foto na starówce w Krakowie© mxdanish
Podwójne selfie w Krakowie© mxdanish
Takie fajne urozmaicenie wycieczki© mxdanish
Bardzo fajna droga przed Dynowem© mxdanish
Bardzo fajna droga przed Dynowem© mxdanish
Na końcówce trasy© mxdanish
I tu już umierałem© mxdanish
255.78 km
11:11 h
Prędkość śr.: 22.87 km/h
Prędk. max.: 57.00 km/h
W górę: 831 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:12.0 °C
Kal.: 4656 kcal
Rower: Orzełek
Nocny wypad po kilka gmin. 250km pod wiatr... lekko nie było
Sobota, 7 kwietnia 2018 · dodano: 15.04.2018 | Komentarze 0
Pierwszy nocny wyjazd, jak zwykle z Pawłem i jak zwykle po kilka gmin.Trasa spokojna bez przewyższeń ale za to 95% pod wiatr i to nie mały..
Od początku jedzie się opornie ale Paweł zapodał słuszne tempo mimo warunków. Jakoś się jedzie, dajemy sobie zmiany.
Pierwsze dolegliwości z tyłkiem przyszły szybko, potem plecy i dłonie.
Co tu dużo mówić, przygotowanie znikome, trasa lekka a pękła bardzo ciężko. Miałem kryzys senny około 4, nie pomogły proszki, gadanie, dopiero 5 minut na przystanku postawiło mnie na nogi i do końca już był spokój.
W Toruniu zwiedzanie starówki, kawka z Maca i ciastka. Zakupy piernikowe, w pociąg i do domu.
Wyjazd zaliczony ale było słabo, wiatru na razie mam dość.
Paweł mocny jak zwykle :P
+ 9 gmin:
Nowe, Dragacz, Chełmno miasto i obszar wiejski, Kijewo Królewskie, Unisław, Chełmża miasto i obszar wiejski, Papowo Biskupie
326.44 km
14:04 h
Prędkość śr.: 23.21 km/h
Prędk. max.: 47.00 km/h
W górę: 1208 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:-3.0 °C
Kal.: 9940 kcal
Rower: Orzełek
Gdańsk - Ełk czyli po dwie gminy 'na zimno'
Piątek, 2 lutego 2018 · dodano: 05.02.2018 | Komentarze 6
Plan zimowego przejazdu, nieco dłuższego niż standardowe dojazdy do pracy i ewentualne dokręcania, siedział w głowie już dawno. Nie miałem co prawda na myśli aż tylu km w lutym ale skoro nadarzyła się okazja, grzechem było nie skorzystać.Ferie zimowe: w szkole wolne, w pracy wolnego brak, więc zdecydowaliśmy się wywieźć dzieci do dziadków do Ełku. Żona została na pierwszy tydzień a ja miałem wracać do Rumi na kołach. Pogoda zrobiła jednak sporego psikusa i zmusiła mnie do rezygnacji z jazdy w deszczu i wietrze. To było tydzień temu.
W ten weekend z kolei miałem jechać po żonę i wspólnie wracać autem do Rumi, prognozy były zaskakująco przyjemne, więc zdecydowałem się jechać po nią do Ełku rowerem.
Temp. prognozowana około 0st.C, wiatr południowy niezbyt silny.
Trasę ułożyłem tak aby przy okazji przejazdu załatać dwie dziury gminowe powstałe w wyniku MRDP: Płoskinię oraz Pieniężno.
Dodatkowo zaryzykowałem:
- postanowiłem jechać w nowych butach (dzień wcześniej przyszła przesyłka, nigdy nie miałem ich na nogach)
- rower bez lemondki (czyste lenistwo - nie chciało mi się jej montować)
- nie znalazłem obejmy od mojej podsiodłówki więc zamiast niej założyłem jedną sakwę na przód - tak jedną, bo przy drugiej przeszkadzał zacisk hamulca
- jechałem na moim starym siodełku, którego szanowny zadek nie wspomina zbyt pozytywnie
- założyłem nowe opony touringowe 700x38, ponieważ do końca nie wiedziałem, czy przypadkiem na trasie nie spotkam śniegu
Pobudka wcześnie na pociąg SKM do Gdańska i dopiero z Gdańska miałem ruszyć rowerem. Dlaczego nie z Rumi? 40km po 3mieście to wątpliwa przyjemność oraz jakieś dodatkowe 2h jazdy.
W pociągu było chyba z 50st.C, tak nagrzane, że mimo iż się częściowo rozebrałem, dojechałem spocony. Wiedziałem, że to będzie problem jak wysiądę na zewnątrz ale co miałem zrobić... Zaraz po wyjściu z wagonu, uderzyły mnie podmuchy zimnego wilgotnego wiatru, momentalnie zmarzłem a rozgrzałem się dopiero po ponad godzinie jazdy...
Z miasta ruszyłem w kierunku starej 7-mki ale aby uniknąć manewrowania w sporym porannym ruchu nadrabiałem kilometry jadąc bocznymi drogami. Z Przejazdowa do Kiezmarka po północnej stronie, z Kiezmarka do Nowego Dworu po południowej, Z Nowego Dworu do Elbląga znowu po północnej, tworząc w ten sposób swoisty slalom gigant wzdłuż starej drogi. Nie żałuję jednak tego dodatkowego dystansu ponieważ o wiele przyjemniej się jedzie po pustych drogach i małych miejscowościach niż wśród gnających samochodów.
Cały czas zimno... picie w bukłaku w plecaku już dawno wychłodzone, głodny jeszcze nie byłem więc zrezygnowałem z wczesnych postojów i z rozpędu wpadłem do Elbląga. Tam czekały na mnie DDRy albo cokolwiek co miało przypominać DDRy. Kogoś poniosła fantazja oznaczając te dziurawe chodniki z polbruku drogą dla rowerów, albo osoba ta niezbyt lubiła rowerzystów. Wykreśliłem ten odcinek z głowy bo przez parę km miałem w niej tylko przekleństwa... Na tym nerwie ruszyłem dalej już starą 7-mką do Pasłęka, to był bardzo przyjemny odcinek, mały ruch, dobra nawierzchnia i w końcu wyszło słoneczko.
W okolicach Pasłęka minęło pierwsze 100km, trudna setka, ponieważ wbrew prognozom, wiatr okazał się nie dość że silniejszy, to wcale nie południowy, ale bardziej południowo wschodni, co oznaczało, że do tej pory jechałem głównie pod wiaterek.
W Pasłęku odbiłem na północny wschód i od razu zaczęło się jechać przyjemniej, cieplej, lżej i wreszcie pojawiły się jakieś pagórki, ta monotonia płaskich Żuław na dłuższą metę jest całkiem męcząca :)
Kierunek obrałem prosto na dwie brakujące gminy, specjalnie nie ma co o nich pisać, we wspomnianych gminach czekały mnie chamski bruk oraz ujadający i goniący pies :) Nie lubię obu i pokonałem oba. Jakoś się przetoczyłem po kamulcach, martwiąc się jedynie czy rower wytrzyma te niezbyt naturalne podskoki :)
W Pakoszach na 132 km zrobiłem pierwszy postój. Zjadłem drożdżówkę, napiłem się solidnie i... zmarzłem jak cholera...
Te 10 minut pauzy kosztowały mnie około 40 minut jazdy ze zmarźniętymi dłońmi zanim te doszły do siebie po poklepywaniu oraz rozruszaniu. A wszystko przez zimny wiatr i mgły.
Już wtedy wiedziałem, że nie będę robił wiele przerw, tylko te przymusowe.
Do Lidzbarka Warm. droga bez przeszkód, w mieście znalazłem mały sklep gdzie kupiłem płyny, snickersy oraz uprzejma Pani zagotowała mi wodę, którą wlałem do bukłaka. Przynajmniej na jakiś czas miałem ciepłe napoje na trasie :)
W międzyczasie wykonałem kilka telefonów do żony i do Pawła, który wstępnie powiedział, że na końcówce trasy do mnie dołączy i ostatnie kilometry odprowadzi do domu. Miła wiadomość, przyznam się szczerze że pokrzepiająca :)
Kolejny odcinek 50km, do Świętej Lipki cholernie trudny. Przez brak przerw i jedzenia, coraz gorzej znosiłem podjazdy a ten przed Reszlem odciął mnie zupełnie. Na miejscu szybko schrupałem zmarzniętego snickersa i na kolejną godzinę odbudowałem siły.
W Świętej Lipce telefon do Pawła, potwierdził że będzie wyjeżdżał, jedno zdjęcie z całej trasy i dalej na rower.
Od tego momentu jechałem już na oświetleniu, końcówkę trasy wytyczyłem dobrymi drogami więc jazda solo po ciemku nie sprawiła żadnego kłopotu.
Do Giżycka zupełnie nic się nie działo, w mieście około 10 minut posiedziałem na schodach, wiatr się uspokoił a między blokami było trochę cieplej, odpocząłem i z syndromem kotleta schabowego popędziłem drogą na Ełk. Właściwie to był syndrom białej kiełbasy, którą mama obiecała mi przygotować na ciepło :P
Z Pawłem i Gosią spotkałem się około 24km przed Ełkiem, także ostatnia godzina jazdy była najprzyjemniejsza i w sumie najszybciej minęła.
Dojechałem zmęczony.
W Ełku zjadłem kolację, posłuchałem rozpaczliwego łkania mamy z serii 'po co Ty to sobie robisz...', wypiłem z ojcem piwko i poszełem spać. Co dziwne zasnąłem bez problemu.
Przejazd muszę uznać za całkiem udany. Pomimo paru km bruku drogi były bardzo przyjemne, pogoda jak na luty całkiem dobra ale jednak będę następnym razem czekał na temperatury powyżej zera :P
- nowe buty się spisały rewelacyjnie, zero dolegliwości, czekam teraz na lato bo dopiero wówczas wyjdzie cała prawda. Teraz niskie temperatury mogły część niwelować
- kondycyjnie, ciężko mi się odnieść... może zbyt mocno otworzyłem rozpoczynający się sezon, może przez to że mało miałem przerw i mało jadłem, ale momentami było ciężko
- dupa zaskakująco dobrze zniosła to niewygodne siodło i coraz bardziej zaczynam doceniać komfort Brooksów
- najgorzej było z plecami... nie lubię jeździć z plecakiem ale musiałem gdzieś trzymać picie, w bidonach po kilku godzinach miałbym raczej tylko lód, dodatkowo brak lemondki i efekt bolących pleców murowany
- jechałem około 8h z muzyką, dobra opcja ale muszę poszukać lepszych słuchawek z mikrofonem
- jedna sakwa, niby nie przeszkadzała ale kierownicy puścić nie mogłem, dodatkowe wibracje itd itd. Na plus - pojemność i wodoszczelność :)
Trasa zrobiona, ochota spełniona i dwie gminy zaliczone, wrednej dziury na mapce już nie ma :)
Jedyna fotka z trasy:
+2 gminy:
Pieniężno, Płoskinia
No i mapka:
100.36 km
04:19 h
Prędkość śr.: 23.25 km/h
Prędk. max.: 56.00 km/h
W górę: 354 m
CAD avg:
HR avg:125
Temp.:2.0 °C
Kal.: 4616 kcal
Rower: Trek Goliat
Ostatnia setka w 2017
Środa, 27 grudnia 2017 · dodano: 23.01.2018 | Komentarze 0
Zaproponowałem Pawłowi ostatni dłuższy wyjazd w 2017 po gminę Kowale Oleckie, którą miałem na 100% zaliczoną ale nie mogłem znaleźć trasy kiedy to zrobiłem :) Dla świętego spokoju postanowiłem tam podskoczyć.Wyjazd po pracy Pawła, ruszamy na Chełchy/Wieliczki. Tempo jak na moje oko za mocne ale nikt nie jęczy więc jedziemy.
Gdzieś przed Wieliczkami Pawłowi zaczyna skakać łańcuch, jadę chwilę za nim i wydaje mi się iż wózek przerzutki jest krzywy. Nie siłujemy się z nim ale staram się zniwelować skakanie regulując naciąg przerzutki. Jest trochę lepiej, niewiele ale lepiej.
Zaczynamy się zastanawiać czy jest sens się męczyć, finalnie jednak Paweł decyduje, że da radę. Chwilami skakanie ustępuje i spokojnie toczymy się na Olecko.
Zmieniamy wstępną koncepcję i skracamy trasę tak, aby zaliczyć tą nieszczęsną gminę i kierujemy się z powrotem do Ełku, przez Świętajno. Od Połomu mój ulubiony blat w lesie, krótki postój na moście w Sajzach, piękny widok na Łaśmiady w świetle księżyca i dalej krajówka do Ełku.
Paweł zawija się do domu a ja jeszcze dokręcam do równego rachunku po mieście fundując sobie krótką sesję zdjęciową na promenadzie :)
Selfie w Sajzach© mxdanish
Krótki postój w Sajzach na moście© mxdanish
Szybka fotka na moście przy byłym PTTK© mxdanish
Nocna panorama nad jeziorem© mxdanish
No i jest oczywiście Mikołaj© mxdanish
533.33 km
25:18 h
Prędkość śr.: 21.08 km/h
Prędk. max.: 55.00 km/h
W górę: 1590 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:15.0 °C
Kal.: 9999 kcal
Rower: Orzełek
MRDP część 2
Poniedziałek, 21 sierpnia 2017 · dodano: 03.01.2018 | Komentarze 7
Noc przespana nieźle. Jarek chrapał ale to nic :PPobudka chwilę po 6, a wyjechaliśmy około 7:30. Za dużo straciliśmy czasu na pierdoły, typu zakładanie mokrych, zimnych ubrań rozgrzane ciało. Nie było sensu zakładać suchego zestawu skoro prognozy krzyczały o deszczu.
Prognozy myliły się... nie padało... a ubrania wyschły po godzinie jazdy.. szczęście w nieszczęściu :P
Rower przywitał mnie lekkim bólem Achillesa co nie było dobrą perspektywą ale nie było sensu się martwić na zapas i po jakimś czasie nogę rozruszałem. Dupa boli od początku ale akceptowalnie, dłonie w porządku.
Dzień zacząłem w suchej bieliźnie termicznej od sąsiada, mokrej bluzce, mokrych nogawkach, spodenkach i skarpetkach... o butach nie wspomnę :P
Do przejechania mamy 8km więcej niż w planie, ponieważ nocleg wyszedł wcześniej niż założyliśmy, wyjechaliśmy z 30 min. opóźnieniem, więc mamy trochę więcej km do zjechania a mniej czasu niż wg planu. Duży plus, że jak się uda zrealizować, będziemy mieli 11h na nocleg, więc nawet jeśli się spóźnimy 2h to zostanie 9h na spanie. Powinno się udać.
W Narewce (PK 7) na śniadanie chałka na początku i jakieś picie. Przed nami 100km do Siemiatycz pod wiatr. Nie jest lekko.
Droga odkryta, prosta jak strzała więc wiatr przeszkadzał solidnie. Tempo słabe ale trzymała mnie tylko myśl że od Siemiatycz będzie lżej.
W Siemiatyczach (PK 8 12:35) biedronka, spore kolejki więc znowu strata czasu, Jarek poszedł na pizzę i wyszło mu na to samo...
Przebrałem się, słoneczko wyszło więc skarpety wodoodporne poszły na rogi kierownicy do suszenia i wyciągnęliśmy ubrania na wierzch żeby je wiatr owiewał.
Za godzinę czekał nas znowu deszcz ale zjechaliśmy z ruchliwej drogi, zmieniliśmy kierunek jazdy więc zrobiło się siłą rzeczy przyjemniej oraz wzrosło tempo. Chwilę popadało ale na tyle lekko że wiatrówka starczyła, później przerwa w deszczu i tak kilka rundek. Nic strasznego w porównaniu z dniem wczorajszym. Głupi ma szczęście bo okazało się że akurat przejechaliśmy pomiędzy dwiema burzami i jedynie widzieliśmy wyładowania po obu stronach drogi oczywiście w jakiejś odległości.
Pozostałości napotkaliśmy w postaci ociekających ulic w mijanych wioskach. Dosłownie strugi wody.
Dojeżdżamy do Terespola (PK 9 16:10)
Zajeżdżamy do knajpy gdzie zjadam żurkopodobnmą zupę, była smaczna a może byłem po prostu głodny i posmakowało mi coś innego niż słodkie napoje...
Na razie nawet zgodnie z planem. Boli mnie dupa i to cholernie mocno a i zaczęły się dolegliwości w stopach.
Gadać się nie chce więc z nudów liczę czas. Na razie wychodzi, że jeśli nie pojawią się losowe przygody, to do Komańczy powinniśmy zdążyć z planem. To by był sukces.
Widzę, że Paweł ma wątpliwości czy dobrze zrobił jadąc ze mną. Widzę że jest mu zbyt wolno i obawiam się tego że może mnie zostawić. Na szczęście dla mnie, mniej dla niego, zaczyna odczuwać dolegliwości kolanowe i na razie nie szarpie do przodu. Co będzie później - czas pokaże.
W Terespolu mały postój na smarowanie dupy i toczymy się dalej. Czasem ktoś się dołącza, odłącza itd. byle do przodu.
We Włodawie ma być Marcin z serwisem rowerowym więc można by było skorzystać ale jak dojechaliśmy na miejsce o 19:30 nikogo już nie było. Samopoczucie się poprawiło, być może dlatego, że nie pada, a pogoda robi dużo na takich dystansach.
Przed nami nocka i szczerze mówiąc nie wiem co nas czeka, ponieważ będzie to mój pierwszy raz kiedy będę miał okazję tak długo kręcić.
Do Zosina 160 km i w tym osławione mega chamskie asfalty.
Jedziemy spokojnie, dołącza do nas Rysiek Herz na chwilę potem odjeżdża do przodu, później łapiemy jednego kolegę któremu szlag trafił oświetlenie czołowe (jedyne jakie miał na przód (!!)) więc dociągnęliśmy go do miejscowości gdzie miał nocleg i tam go zostawiliśmy.
Wreszcie Zosin, skończyły się dziury, ostatnie 10km przed miastem to prawdziwy Dzierzgoń przez duże D...
Mały postój w Zosinie na smarowanie tyłka i jedziemy na Hrubieszów gdzie mieliśmy w planie kawkę na Orlenie.
Napisałem mieliśmy, gdyż Jarek mądra głowa (a my razem z nim że się na to zgodziliśmy) przy pomocy żony znalazł jakąś restaurację 20km za Hrubieszowem i stwierdził że jedziemy tam na zupę.
Restauracja okazała się hotelem, zamkniętym na noc. Pani która nam otworzyła była zaspana i zła, zrobiła nam herbatę i pogoniła... Na koniec wyszła z psem chyba po to żeby nas przestraszyć :P
Poziom mojego wkurwienia osiągnął apogeum... Byłem tak wściekły, że z nerwów trzęsły mi się ręce... Byłem zły na Jarka nie za to że się pomylił ale za to że nawet nie miał jaj żeby powiedzieć 'przepraszam panowie'.
Jest niecałe 10 stopni ale wkurw pomógł przynajmniej na spanie. Powieka przestała opadać. Nie było sensu wracać i nadrabiać 30km więc zdecydowaliśmy się jechać dalej. Zupa poszła w zapomnienie i musiałem doczłapać się do następnej miejscowości ze stacja benzynową.
Nerw złapał nie tylko mnie ale i Pawła co w efekcie spowodowało, że zostawiliśmy Jarka na pierwszych hopkach i dalej pojechaliśmy sami. Hopki były niezłe, kilka nas wymęczyło, a na koniec muszę przyznać że mnie odcięło z powodu głodu. Paweł poczęstował mnie batonem co bardzo pomogło i dokręciliśmy do Tomaszowa na stację, gdzie wypiłem kawę i zjadłem hot doga.
Za Tomaszowem kilka hopek na ruchliwej krajówce, tym razem bardziej długich niż stromych i zjazd do Cieszanowa. Przed Radymnem kryzys senny dopadł nas obu. Postanowiliśmy wiec przymknąć oko na 15 minut na przystanku w wiosce, co bardzo pomogło i przynajmniej na jakiś czas zapomnieliśmy o senności.
Jedzie się trochę lepiej więc po drodze debatujemy z Pawłem co robimy dalej, bo Komańcza oddala się, a jakoś trzeba zorganizować nocleg.
Dojeżdżamy do Przemyśla... przed miastem siadamy w barze na jedzenie i Paweł w tym czasie organizuje nocleg w miejscowości przed Komańczą.
Nie jest fajnie...
Na dodatek jak się podnosiłem od stołu poczułem kłucie w kolanie i już od tego momentu jadę z bólem.
Pierwsze hopki przed Przemyślem jeszcze jadę, w samym mieście jedną nogą a za miastem w stronę Ustrzyk wołam do Pawła że rezygnuję...
No cóż...
Wnioski są, ale nie będę o nich pisał.
Nadal mam nerwa mimo że minęło kilka miesięcy...
Jestem trochę zły na siebie za to, że nie dojechałem to raz i za to, że przytrzymałem Pawła, być może bez mojej osoby by to przejechał... nie wiem.
Wiem natomiast jedno - mam 4 lata na to by się przygotować na poprawkę. Sporo a zarazem mało czasu.
Trzeba zgubić kilogramy i popracować nad wydolnością.
Jest co robić.
Na pewno może być tylko lepiej!
+44 gminy:
Hajnówka, Hajnówka teren wiejski, Dubicze Cerkiewne, Kleszczele, Milejczyce, Nurzec Stacja, Siemiatycze, Siemiatycze teren wiejski, Sarnaki, Konstantynów, Janów Podlaski, Rokitno, Terespol, Terespol teren wiejski, Kodeń, Sławatycze, Hanna, Włodawa, Włodawa teren wiejski, Wola Uhruska, Ruda Huta, Dorohusk, Dubienka, Horodło, Oleszyce, Wielkie Oczy, Laszki, Radymno, Radymno teren wiejski, Orły, Żurawica, Przemyśl, Przemyśl teren wiejski
670.95 km
29:26 h
Prędkość śr.: 22.80 km/h
Prędk. max.: 68.00 km/h
W górę: 2602 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:15.0 °C
Kal.: 9999 kcal
Rower: Orzełek
MRDP część 1
Sobota, 19 sierpnia 2017 · dodano: 03.01.2018 | Komentarze 2
No tak... Odkładałem to i odkładałem ale kiedyś trzeba to opisać :)MRDP. Główna impreza, trudna impreza, chyba najtrudniejsza w Polsce (na razie bynajmniej). Decyzja o starcie przyszła późno - mniej niż rok przed rajdem. Czy się przygotowywałem?
Sprzętowo - na 100%
Zdrowotnie - mocniej niż zazwyczaj ale nic na siłę.
Czy byłem przygotowany? Myślę, że wydolnościowo tak, ale szczerze mówiąc nie wiem jakby się potoczyło dalej gdyby nie awaria kolana na drugim etapie.
Ale od początku.
Miałem jechać z Pawłem i z Pawłem też poczyniliśmy wszelkie przygotowania. Taktykę noclegów opracowywaliśmy wspólnie, tak aby w pełni wykorzystać limit czasowy i jednocześnie mieć czas na spokojne tempo i noclegi.
Spanie zorganizowane było na 2 noc i 4 noc. Potem w planie był brak planu, czyli gdzie dojedziemy tam szukamy. Paweł dodatkowo opracował pełen komplet informacji dotyczący sklepów, serwisów rowerowych oraz stacji benzynowych po trasie.
Mieliśmy niby wszystko dopięte, niby wszystko wskazywało na to, że jest to do zrobienia, jednak życie pokazało, że nic nie jest kolorowe w realu jak na kartce papieru.
Dzień przed startem Paweł przyjechał do mnie do Rumi, wyspaliśmy się i ruszyliśmy do Rozewia skąd miał się odbyć start grupowy około 12. Przyjechaliśmy tam wcześniej, załatwiliśmy kwestie formalne, pogadaliśmy ze znajomymi i udaliśmy się pod latarnię.
Pogaduchy, przemowa Daniela, zdjęcie grupowe (stałem z boku więc nie wiem czy się załapałem :P) i ruszyliśmy z 10 minutowym opóźnieniem. Tak, niewielkie opóźnienie ale jak masz wyliczone przerwy co do km i do minuty to wszystko ma znaczenie.
Na 16 mieliśmy dotrzeć do Mikoszewa, skorzystać z promu aby dostać się na drugą stronę Wisły i tam miał być już start ostry.
Przed nami 90 km przez całe Trójmiasto w godzinach szczytu... Wiedziałem co nas czeka a czekała nas masakra.
Od razu tempo narzucone całkiem żwawe, pierwsze km po bruku do Władka, potem już szosa. Do Redy w grupie, całkiem mocne tempo mimo że było pod wiatr. Przed Redą zaczął się korek i skończył się dopiero w Gdyni przy obwodnicy.
Do tego miejsca jazda szarpana, mocne starty spod świateł, hamowanie, slalomu między samochodami, przeskakiwanie z ulicy na DDRy i z powrotem. No nie był to komfortowy odcinek.
Dalej przez Sopot (gdzie zatrzymał nas rowerowy patrol policji) oraz Gdańsk równie słabo.
Szczerze mówiąc jak dojechaliśmy na prom - byłem zmęczony.
SP 1 zaliczony o chwilę przed 16:00
Przebyliśmy Wisłę promem przy czym okazało się że nie wszyscy dotarli na 16 i Daniel zdecydował, że czekamy na całą ekipę. Efekt - ostry start po 16:30 czyli kolejne 30 minut w plecy :/
Plus był taki że 30 minut poleżeliśmy na trawie :)
W międzyczasie dowiedzieliśmy się że dołączy do nas Jarek, więc okazało się że będziemy toczyć się we trójkę. Ponadto Gosia dała cynk, że w Ełku szaleje burza... Słaba perspektywa na następny dzień.
Ruszyliśmy w końcu w trasę. Grupy się porozjeżdżały, soliści jechali swoje, a my jak zwykle również swoje, Paweł stale popędzał aby jechać szybciej choć ja uważałem że 26 to jest zbyt szybko na nasze możliwości a potrzeby aż takiej nie było.
Nie ma sensu opisywać przejazdu przez Żuławy, wiaterek pomagał, szybkie zakupy w Stegnie żeby napełnić bidony, Paweł trochę narzekał na dolegliwości żołądkowe ale jakoś jechał i tym sposobem dotarliśmy do pierwszych pagórków przed Tolkmickiem. Trzy podjazdy... okazało się, że całkiem nie małe a środkowy nawet zmęczył. Spociłem się jak smok.
Górki były na tyle mocne że na zjeździe prędkość bez dokręcania wyniosła 68km/h :) Trzecią górkę pokonałem już w swoim tempie, Paweł wypuścił się do przodu a ja dygałem swoje. Dzięki temu na szczycie nie miałem zadyszki a byłem niewiele z tyłu.
Za Fromborkiem uspokoił się ruch, zrobiło się już ciemno, tempo spadło ale nadal jechaliśmy zgodnie z założeniami. Po drodze mijaliśmy się kilka razy z Mareckim a przed Braniewem dołączył do nas Jarek Krydziński. Od tego momentu jechaliśmy wspólnie.
W Braniewie zakupy w biedrze. Zakupy na zapas bo miały starczyć na jakieś 200km aż do Gołdapi. Długi odcinek po zadupiach i to na dodatek w nocy więc były marne szanse na jakiekolwiek zakupy po drodze.
W biedrze dodatkowo ubrałem długi rękaw na górę i buff na głowę oraz odpaliliśmy latarki. Jasno jak w dzień się zrobiło.
SP 2 w Gronowie (około 21:05) przy samej granicy gdzie też zjeżdżamy na gówniane drogi. Do tej pory wszystko gra.
Pierwsza nocka przed nami. Jest w miarę ciepło ale dopadł mnie jakiś kryzys. Paweł z Jarkiem jadą i trajkoczą jak przekupki i chyba dzięki temu zaczęli jechać szybciej. Mi natomiast jakby odjęło trochę sił. Musiałem ich podganiać, a dziurawe drogi przed Bartoszycami nie pomagały.
Z pomocą przyszedł Spotify i rockowa muzyczka, w sumie Metallica głównie.
W Bartoszycach znaleźliśmy nocny sklep, zjadłem bułę i popiłem kawą z buteleczki, od razu lepiej się zaczęło jechać. Byłem nawet w stanie wyskoczyć do przodu nieświadomie i podbić delikatnie tempo.
Do PK3 w Sępopolu (chwilę po 1:00) droga masakra, dziura na dziurze. Dopiero za Korszami deczko lepiej ale też bez szału, a w międzyczasie dołączają do nas dwie osoby (nie pamiętam kto - sorki!)
Zaczęły się Mazury garbate, parę hopek a od Bań do Gołdapi sukcesywnie pod górkę. Długo i namiętnie. W Gołdapi (SP 4 przed 7:00) okazało się, że Jarek został mocno z tyłu więc uspokoiliśmy tempo aby dać się dogonić. Widać było, że po części odstaje zdrowotnie a po części przesadził z rozstawem zębatek na korbie przez co spadał mu łańcuch.
W Gołdapi odbijamy na Orlena, gdzie spijam kawkę, uzupełniam bidony i zakładam wiatrówkę oraz rękawiczki. Jest bardzo wilgotno, na tyle wilgotno że muszę jechać bez okularów, gdyż strasznie parują i tracę mocno na widoczności.
Zaczyna świtać, przed nami trasa znana z Pierścienia 1000 Jezior w kierunku Sejn. Kilka hopek na początku, przed Żytkiejmami kilka większych góreczek no i oczywiście podjazd pod wiatraki w Wiżajnach na koniec.
Jechaliśmy w czwórkę, tempem takim sobie, ale widziałem że i ja i Paweł odżyliśmy, wcześniej złapał jakiegoś małego doła psychicznego. Jak tylko zaczął mi odchodzić na góreczkach wiedziałem że z nim już lepiej :) To dobrze :)
Do tej pory lecimy na żyletki względem planu ale nadal się w nim mieścimy. To co nadrobimy w drodze, tracimy na zbyt długich przerwach, po części związanych z faktem, iż nie jedziemy sami. Grupa jednak delikatnie zwalnia na pauzach.
Paweł stale monitoruje opady i niestety prognozy nie są fajne. Zaraz zacznie padać i będzie padało przez najbliższe 10-12h, czyli do pierwszego noclegu. Co więcej jest duża szansa że od rana zaczniemy jazdę również w deszczu... fuck...
Na górze w Wiżajnach zaczyna kropić, robimy postój i ubieramy się, a ja na rozkaz (:P) Pawła zakładam moje nowe skarpetki wodoodporne.
Ruszyliśmy do przodu z Pawłem ponieważ grupka się opóźniała, zjazd do Rutki, ścianka od ronda, wszystko jakoś weszło. Na szczycie Paweł zatrzymał się żeby ubrać deszczówkę, a ja powoli się toczyłem dalej. Miałem wrażenie że Paweł albo spotkał grupkę i mnie nie gonił, albo mu się po prostu nie chciało.
W każdym razie 30km pokonałem solo w swoim tempie.
Od 446km pada, jest 10:00 rano i ma padać do wieczora... hehe grubo się zapowiada :)
Zbliżam się do Sejn, plan się powoli wali, więc nie zapierniczamy, a dodatkowo Gosia dała cynk że za Sejnami czeka z naleśnikami :) Co prawda nie jestem głodny ale jak będą to zjem i Coli się napiję.
Do Gosi dojeżdżamy oczywiście już przemoczeni, usiadłem w wiacie i chęci odeszły. Naleśnika zjadłem na siłę popiłem kubkiem coli i już Paweł poganiał do wyjazdu.
Ruszyliśmy do Krynek, początek dziurawy ale jak już wpadliśmy na nową drogę wzdłuż granicy, zaczęło się przyjemnie i gładko pod kołami.
Droga znajoma ale tym razem w ulewnym deszczu. Nie było miło pod tym względem. Na chwilkę zatrzymaliśmy się w sklepie w Kuźnicy, więc po zjedzeniu kiełbachy ubrałem nogawki i na totalnie mokrą górę założyłem przeciwdeszczówkę.
Mokry byłem nadal ale przynajmniej zrobiło się cieplej.
Deszcz niemalże ciągły... masakra.
W Krynkach odbiliśmy w bok, wiaterek w plecy, deszcz z góry i woda dołu. W Kruszynianach zobaczyłem osławiony meczet oraz Paweł pokazał mi knajpę serwującą tatarskie żarcie, podobno bardzo dobre.
Następny etap - 4km po szutrówce, która podobno kiedyś była całkiem przyjemna. Jak nią jechaliśmy była to miękka, podmokła, błotnista tarka...
Do właśnie tego momentu miałem w miarę czysty napęd, a po tym odcinku miałem wrażenie że wszystko mi trzeszczy. Co się nakląłem na tym odcinku to moje. Średnia z tego kawałka to chyba 15 km/h.
Zimno, mokro, ciemno i wkurw...
Wjechaliśmy na szosę, pada ciągle, nadal zimno a do bazy jakieś 30km. Niby jechaliśmy ale kilometry uciekały jakby w zwolnionym tempie. Siły były ale psychicznie było słabo a na dodatek zaczął morzyć sen...
Na nocleg w Bondarach dojechaliśmy kilka minut po 22:00.
Dłonie pomarszczone, przemoczony (1L wody wewnątrz skarpetek), zmarźnięty.
Właściciel nie pozwolił na skorzystanie z kotłowni w celu wysuszenia ubrań, ale za to miał dla nas piwko i przygotowany makaron z mięsem.
Wykąpałem się, przebrałem w suche ubrania, zjadłem trochę, wypiłem piwko i poszedłem spać.
Pierwszy etap za nami. Sporo kilometrów, słabe warunki pogodowe, ale udało się zrobić praktycznie zgodnie z założeniami.
Nie było ciepło więc ze stopami w miarę ok, najgorzej tyłek, plecy i dłonie... Takie uroki :P
Zobaczymy co będzie rano.
+14 gmin:
Tolkmicko, Frombork, Braniewo, Braniewo teren wiejski, Lelkowo, Górowo Iławieckie, Górowo Iławieckie teren wiejski, Bartoszyce, Bartoszyce teren wiejski, Sępopol, Korsze, Barciany, Gródek, Michałowo, Narewka
55.92 km
02:03 h
Prędkość śr.: 27.28 km/h
Prędk. max.: 41.00 km/h
W górę: 255 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:20.0 °C
Kal.: 2995 kcal
Rower: Orzełek
Po rodzinkę na biwak i po kilka gmin
Niedziela, 6 sierpnia 2017 · dodano: 07.08.2017 | Komentarze 0
Sobota - 16h latania z aparatem, niecałe 4h snu i już siedzę w pociągu z rowerem i jadę po rodzinkę na obozowisko.Postanowiłem skorzystać z okazji, że namiot stoi w gminie, której jeszcze nie zaliczyłem i ją 'odhaczyć', a przy okazji kilka innych.
Traska mikro ale jak się nie ma tego co się lubi to się jeździ ile się może.
Mega fajne tereny, bardzo przypominają nasze piękne Mazury, jedynie tam gdzie jechałem było mniej lasów. Jeziora za to malownicze.
O asfaltach się nie wypowiadam, jechałem bez sprawdzenia i trafiłem kilka km a'la Dzierzgoń (Paweł wie o co chodzi :P )
Po przyjechaniu, pakowanie namiotu przy wichurze, oraz prawie 4h w samochodzie w drodze do domu.
Następnie, przepakowanie, spanko i znowu do auta w drodze do Ełku. Tam mam nadzieję coś pokręcę...
+ 5 gmin:
Świdwin miasto, Świdwin teren wiejski, Brzeżno, Ostrowice, Złocieniec
570.28 km
22:37 h
Prędkość śr.: 25.22 km/h
Prędk. max.: 59.00 km/h
W górę: 1440 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:20.0 °C
Kal.:15000 kcal
Rower: 2Danger ex. Spec
Niedokonczona...
Czwartek, 15 czerwca 2017 · dodano: 22.06.2017 | Komentarze 4
Od czego by tu zacząć.Janek Doroszkiewicz jakiś czas temu rzucił pomysł przejechania kraju po innej przekątnej niż leci BBT. Wstępny plan był taki aby rozpocząć w Wiżajnach a skończyć w Bogatyni. Fajnie. W międzyczasie Jankowi zdrowie nie pozwoliło zrealizować planu a ja i Paweł postanowiliśmy mimo wszystko sprobować. Wycieczka miała być dla mnie jednocześnie kwalifikacją do tegorocznej edycji MRDP. Wygląd trasy przechodził wielokrotne mutacje aż w końcu wspólnie zaakceptowaliśmy jej kształt - czyli 950 km z Ełku do Zgorzelca nie najkrótszą drogą zaliczając trochę gmin po drodze.
Termin - długi weekend Bożego Ciała.
Nie ma co się rozpisywać odnośnie przygotowań, ponieważ z mojej strony ruszyłem niemalże z marszu. Dojazd do Ełku z rodziną autem znacznie dłuższy niż zwykle skutecznie zmęczył mi głowę, no ale na to nie ma rady. W końcu każdy chciał gdzieś dojechać na długi weekend.
Ruszamy rano o 7, punktualnie. Jest chłodno, delikatnie powyżej 10°C no i naturalnie wiatr od rana już wieje z kierunku niekoniecznie sprzyjającego. Ruszamy spokojnie w kierunku Orzysza gdzie odbijamy na Pisz. Krajówka z dobrą nawierzchnią doskonale mi znana a Paweł pewnie zna na niej każde najmniejsze dziury ;) Pierwszy postój zaraz za Piszem na około 67km. Zatrzymujemy się na mikro parkingu leśnym aby się rozebrać (mimo wczesnej pory słońce już zaczyna prażyć a muchy żreć) i zjeść bułę na szybko. Do tej pory zleciało jak z bicza strzelił, niemalże cały czas gadamy więc nie przeszkadza ani wiatr ani słońce. Jest nieźle.
Za jakieś 30km dojeżdżamy do miejscowości Rozogi gdzie Paweł znajduje sklep i robimy w nim małe zakupy. Strzał w dziesiątkę. Przydaje się bo robi się bardziej płasko, coraz mniej lasów a co za tym idzie woda z bidonów znika szybko. W czasie tej przejażdżki postanowiłem pić do bólu tak aby nie odczuć pragnienia, tak dla testu. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
121 km usłyszeliśmy głośny strzał, krótki syk i Paweł jedzie na feldze. Mały nerw, ale co zrobić, stanęliśmy w cieniu i wspólnymi siłami zmieniliśmy dętkę. Opony przyznam fajne ale słabo współpracują w przypadku zmiany dętki ;)
Przy okazji pompowania moja pompka o ile bardzo efektywna zrobiła małego psikusa i wraz z odkręcaniem wężyka okręciła też wentyl... fajnie, pompowanie od początku :/ A czas ucieka.
W końcu dało się, ale przy okazji postoju nie rozciągaliśmy się więc godzinkę później stanęliśmy na kilka minut dla stretchingu na 156 km.
Na 228 km Działdowo i zaplanowany postój na kebaba. Na razie jest nieźle, nic mnie nie boli, z dłońmi jest ok, z dupą porównując z ostatnim razem jest powiedziałbym zajebiście a i stopy jeszcze nie dokuczają. Zjadamy kebaba, mimo że nie powalił moich kubków smakowych na kolana i jedziemy dalej. Nie szukaliśmy sklepu w samym Działdowie aby niepotrzebnie nie robić jednorazowo zbyt długich pauz i decydujemy się na stację 30km dalej tuż przed Lidzbarkiem. Na stacji spijam kawkę, uzupełniam bidony, kupuję colę i wodę na zapas do podsiodłówki. Do Włocławka może być słabo ze sklepami a jest to odcinek około 140km. Planujemy na ten dystans dwie krótkie pauzy na rozciąganie. Od tej pory temperatura znacznie spadła i jest przyjemniej. Wiatr również się uspokaja.
Jedziemy w miarę równym tempem, choć obaj zauważyliśmy że pierwsze 200km jechaliśmy jednak zbyt mocno jak na panujące warunki wietrzne. Chwilę muszę odsapnąć, ponieważ kebab mi się ciągle odbija i ciąży na żołądku. Było cholernie słony a przez to musiałem wypić sporo płynów :/
Po 12h jazdy mamy 270 km a plan był taki aby każde 100km pokonywać w 5h, czyli mamy 1.5h zapasu. Jest dobrze.
W trakcie wyszła malutka zmiana planów postojowych i zamiast zatrzymać się po 50km od ostatniego 'tankowania' jedziemy dalej do zachodu słońca aby załatwić ubieranie się za jednym zamachem. W międzyczasie brakuje mi trochę wody, więc korzystamy z przyjazności mieszkańca mijanej wsi, który napełnia nam wodą bidony. Dobrze się złożyło, bo przez kilka następnych kilometrów trasa zaskoczyła nas kilkoma krótkimi ściankami (jedna nawet 10% - szło się zasapać), ale bierzemy wszystko na miękko i bez spinania. W końcu nie mamy nawet połowy planowanej trasy ;)
Planowany postój robimy na 320km na stacji (nie spodziewaliśmy się znaleźć jakąkolwiek więc tym bardziej miłe zaskoczenie). Jest kibel, zlew, sklepik, umyliśmy się, ubraliśmy się na noc, zrobiliśmy małe zakupy (obowiązkowo cola).
Do Włocławka jedziemy opłotkami jednak po całkiem przyjemnych drogach. Jest ciemno, temperatura przyjemna a psy pozamykane :)
We Włocławku jesteśmy przed 1:00, fotka na moście, postój na stacji, kawka, cola, kanapka i kawałek ciastka. Do tej pory jest nieźle, tyłek akceptowalnie, smaruję go regularnie, dłonie całkiem spoko, dokucza jedynie lewa stopa, dlatego też na stacji ryzykuję i zmieniam ustawienie bloków. Przesuwam je o ponad 1cm w stronę pięty i co? Nie wiem czy to psycha, czy pauza ale jest dużo lepiej. Trzeba będzie nad tym pomyśleć po powrocie do domu.
Od Włocławka kierujemy się na południe krajówką. Paweł stale monitoruje prognozy i okazuje się że w ciągu najbliższych 3-4 h wjedziemy w gruby front burzowy, sprawdził rozkład PKP, prognozy na Białystok i wspólnie decydujemy się na zmianę planów. Jedziemy do Warszawy (140km) a potem PKP do Białegostoku i stamtąd na kołach do Ełku. Na następny dzień rano dokręcimy w Ełku i będzie akurat na kwalifikację. Trudno. Czasem warto zrezygnować niż później walczyć z porywistym wiatrem i martwić się o zdrowie.
Cały czas jedziemy krajówką, super nawierzchnia, trochę tirów ale to nic, mnóstwo potrąconych zwierzaków. Do Płocka jest git, a potem zaczynają się schody. Monotonny krajobraz, prosta po horyzont droga, dziurawa nawierzchnia, zero lasów, same pola, i nawarstwiające się zmęczenie. Masakra.
Jest w pewnym momencie tak źle że zamykają mi się oczy i ląduję na poboczu. Pierwszy raz w życiu. Nic się nie stało, jedziemy dalej ale zadziałało to jak liść w twarz więc na jakiś czas postawiło mnie na nogi, w międzyczasie Paweł dzieli się ze mną shotem. Niewiele on wnosi ponieważ toczę walkę ze snem jeszcze przez ponad godzinę.
Droga do Warszawy okrutna... nudna... kilometry uciekają jakby chciały a nie mogły... Droga do Jabłonnej zapisze mi się w głowie jako taka do której nie chcę nigdy wracać.
Dojeżdżamy do stolicy i pojawia się kolejny problem - jak przejechać sprawnie na dworzec. Zdajemy się na dakotę i klucząc opłotkami w końcu trafiamy na dworzec wschodni.
Jeszcze tylko długa kolejka do kas i siedzimy w pociągu do Białegostoku.
Przejazd przez Warszawę wykończył mnie psychicznie i mam wrażenie że nie tylko mnie. Ktoś kto projektował tam DDRy kwalifikuje sie na klapsa za to że bardzo nie lubi rowerzystów. Przez te ostatnie 30km zrezygnowaliśmy z jazdy Białystok - Ełk na kołach i decydujemy się na dojazd PKP do Ełku.
Jak się czuję? Trochę zmęczony, ale bywało gorzej, zmartwiony tym moim przysypianiem już pierwszej nocy i zwalam to na nie do końca przespaną poprzednią noc i podróż z Rumi. Tyłek spoko, dłonie - da się tak jechać, jedynie nadal mnie martwią stopy, choć i tak po przestawieniu bloków jest znacząca różnica.
Wpadło 566km, 60% założonej trasy, kiedyś bym powiedział że dystans kosmos a teraz Paweł skomentował to trzema słowami 'dystans nie powala' :D
W Ełku obiad, lody drzemka, wieczór z dziećmi i rano plany rowerowe.
Jakaś przyjemna droga© mxdanish
Selfie z Pawłem© mxdanish
Paweł jak jeszcze miał siły© mxdanish
Paskudna gęba na te ładnego nieba :)© mxdanish
A to my© mxdanish
Wymuszony postój przed Wielbarkiem na zmianę dętki© mxdanish
Selfie na moście we Włocławku© mxdanish
Sesja foto na moście we Włocławku© mxdanish
Selfie na moście we Włocławku© mxdanish
Zgon w pociągu© mxdanish
+30 gmin:
Rozogi, Świętajno (pow. szczycieński), Wielbark, Jedwabno, Nidzica, Kozłowo, Dąbrówno, Działdowo obszar wiejski, Działdowo obszar nmiejski, Płośnica, Lidzbark, Bartniczka, Górzno, Świedziebnia, Osiek, Wąpielsk, Brzuze, Zbójno, Kikół, Czernikowo, Lipno obszar wiejski, Bobrowniki, Fabianki, Płock, Brochów, Leoncin, Czosnów, Nowy Dwór Mazowiecki, Jabłonna, Warszawa
3.54 km
00:15 h
Prędkość śr.: 14.16 km/h
Prędk. max.: 20.00 km/h
W górę: 7 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:22.0 °C
Kal.: 246 kcal
Rower: Trek Goliat