Info
Hej!Witam na moim blogu rowerowym :) Zostawilem z tyłu w
sumie: 53796.12 km
offroad: 2520.45 km
średnia: 23.21 km/h i jeszcze jestem za cienki aby smigac szybciej ;)
Pozdrawiam mxdanish
Wiecej o mnie.
Odwiedzone regiony
Statystyki
Ostatnie zdjęcia
Wpisy archiwalne w kategorii
Imprezy
Dystans całkowity: | 6762.20 km (w terenie 223.00 km; 3.30%) |
Czas w ruchu: | 299:40 |
Średnia prędkość: | 22.57 km/h |
Maksymalna prędkość: | 74.00 km/h |
Suma podjazdów: | 30432 m |
Maks. tętno maksymalne: | 85 (43 %) |
Maks. tętno średnie: | 163 (82 %) |
Suma kalorii: | 187149 kcal |
Liczba aktywności: | 30 |
Średnio na aktywność: | 225.41 km i 9h 59m |
Więcej statystyk |
22.75 km
02:24 h
Prędkość śr.: 6:19 km/h
Prędk. max.: km/h
W górę: m
CAD avg:
HR avg:151
Temp.:4.0 °C
Kal.: 2390 kcal
Rower:
Półmaraton czyli jak reanimowałem kobietę
Niedziela, 20 marca 2016 · dodano: 21.03.2016 | Komentarze 3
No tak... Półmaraton, czyli impreza, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie lubię biegać :)Profil trasy zdecydowanie nie na bicie rekordów, pierwsze 6 km w lekkim podbiegu co przy mojej masie skończyło się agonią od 13 km.
Serce i oddech bez problemu ale nogi nie niosły. Byłem przygotowany na maks 15 km więc jak to mówi stare powiedzenie trenerskie - bez trenowania nie ma wyniku ;)
Generalnie dobiegłem z przygodami:
6 km skończył się podbieg i już czułem w nogach, że nie będzie dobrze, jednak trzymałem tempo patrząc na HR
do 10 km trwało zbieganie ale mimo wszystko nie dałem rady odpocząć
13 km pierwszy kryzys i podejście na podbiegu na wiadukt i to był mega błąd :/ od tamtego momentu już praktycznie zaczął sie marszobieg
14 km krwotok z nosa, przy wysiłku ciężko było zatrzymać
18 km tu była awaria - biegnąca przede mną kobieta zasłabła i padła na ziemię prosto mi pod nogi. Ułożyłem ją na plecach, uniosłem nogi do góry ale nagle zrobiła się sina. Brak oddechu, brak pulsu, dziesiątki ludzi biegnących, przebiegających obok nas i NIKT się nie zatrzymał! Kurwa co się z wami (celowo z małej litery) ludzie dzieje. Nie miałem wyjścia, zrobiłem 30 uciśnięć i słucham - trzy uderzenia i cisza. Szybko 30 kolejnych i się wybudziła (JEST!!!). Otworzyła oczy, dowiedziałem się że ma na imię Ola i ma 40 lat. Podbiegł wreszcie jakiś kibic i razem przenieśliśmy ją na trawę. Podjechała karetka ale okazało się, że nie była wezwana do p. Oli ale do 75letniego pana którego ktoś reanimował na 20 km. Dowiedziałem się że druga karetka w drodze, zostawiłem panią pod opieką 3 wolontariuszy, była przytomna, więc pobiegłem dalej.
Do mety doturlałem się z czasem 2:13 :/ a do 13 km biegłem na 2:02... Trochę straty przy incydencie na 18km ale nie tłumaczy to słabego wyniku.
Plus, że dobiegłem, bo na 15km byłem bardzo blisko rezygnacji, plus za medal i za organizację.
Minus dla znieczulicy ludzkiej
A to ja już po wszystkim :D
11.20 km
01:02 h
Prędkość śr.: 5:32 km/h
Prędk. max.: km/h
W górę: m
CAD avg:
HR avg:152
Temp.:2.0 °C
Kal.: 1592 kcal
Rower:
Bieg Urodzinowy Gdyni 2016
Sobota, 13 lutego 2016 · dodano: 06.03.2016 | Komentarze 0
Miała być lekka przebieżka przed wyjazdem do Ełku a okazało się, że poszło całkiem nieźle jak na moje możliwości :)
Biegłem spokojnie na tętno i w ten sposób 10km wyszło w 56:02.
Potem tyłek w troki i autem w trasę :)
Biegłem spokojnie na tętno i w ten sposób 10km wyszło w 56:02.
Potem tyłek w troki i autem w trasę :)
10.18 km
01:00 h
Prędkość śr.: 5:53 km/h
Prędk. max.: km/h
W górę: m
CAD avg:
HR avg:
Temp.: °C
Kal.: 1562 kcal
Rower:
Bieg Niepodległości Gdynia 2015
Środa, 11 listopada 2015 · dodano: 02.12.2015 | Komentarze 0
610.00 km
24:15 h
Prędkość śr.: 25.15 km/h
Prędk. max.: 55.00 km/h
W górę: 2646 m
CAD avg: 77
HR avg:125
Temp.:36.0 °C
Kal.:11000 kcal
Rower: 2Danger ex. Spec
Pierscien Tysiaca Jezior 2015
Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 08.07.2015 | Komentarze 2
Pierwsze podejście, dziewiczy rejs, próba świeżaka, różnie można to nazwać, ale na pewno nie było to lekkie przeżycie. Ale od początku...Termin Pierścienia zgrał się z początkiem mojego urlopu, więc z Rumi zapakowaliśmy się na ponad dwutygodniowy wyjazd i w drogę. Trasa przeszła lekko ale mimo wszystko zakończyło się to nieprzespaną nocką. Na następy dzień przepakowanie auta i o 12:30 jazda na umówione spotkanie z Pawłem (dodoelk), Gosią i Darkiem. Cztery rowery, załatwiłem trzy chwyty na dach ale na miejscu okazało się że jeden nie pasuje na rozstaw belek i od początku plan trzeba było delikatnie zmienić. Dwa rowery na dach i dwa do bagażnika. Daliśmy radę - focus okazał się bardziej pakowny niż nam się wydawało.
W drodze porozmawialiśmy o trasie, planach przejazdu i oczywiście objechaliśmy drugą część Pierścienia aby wiedzieć na czym stoimy. Na miejsce dotariliśmy przed 17, nie jest źle, miejsce na namioty jest, więc szybko swoje chatki rozstawiliśmy o udaliśmy się nad pobliską rzeczkę, co jak się później okazało jest stałym elementem tego rajdu ;) Całkiem przyjemnym tak na marginesie poneiważ woda przyjemnie chłodna a słońce już w piątek pokazało, że w weekend zamierza konkretnie przywalić.
Wieczorkiem ognisko, kiełbaski, piwko i rozmowy w nowym towarzystwie. Ze zdjęć poznałem kilka twarzy ale nie ze wszystkimi udało się porozmawiać. W międzyczasie serwis obsługujący imprezę zlikwidował mi luzy w tylnej piaście, które zauważyłem w momencie składania roweru po dojechaniu na miejsce, a przy okazji nabyłem magnez i dwa żele dla testu. Zmęczenie dało mi się we znaki więc po 23 już leżałem w śpiworze. Noc lekko nerwowa, sen nie do końca spokojny ale mimo wszystko udało się bezboleśnie przebudzić przed 6.
Poranek lekko wilgotny ale już wtedy słońce zaczynało palić. Szybkie śniadanko, kanapki i herbatka, sprawdzenie sprzętu, ubrań i w sumie byłem gotowy. Nie udało się zebrać na start honorowy za wozem strażackim więc tylko odprowadziliśmy go wzrokiem i spokojnie z opóźnieniem wspólnie z Gosią i Pawłem udaliśmy się do Lubomina na start ostry. W sumie dobrze wyszło, ponieważ start miałem wg rozpiski o 8:30 (5 minut po Pawle i Gosi oraz 5 minut przed Darkiem) a termometr już pokazywał 27'C!!!
Plan był taki, że Paweł z Gosią ruszą i będą spokojnie jechać a ja oraz startujący po mnie Darek mieliśmy ich sukcesywnie gonić. Paweł i Gosia wystartowali, ja jeszcze 5 minut luzu i w końcu też ruszyłem. Moja grupka na szczęście nie wypaliła do przodu więc miałem chwilkę aby się rozkręcić i poleciałem do przodu razem z jednym gościem, którego imienia się nie dowiedziałem. Wiaterek na początku delikatnie pomagał więc tempo było szybkie, na tyle szybkie, że Pawła i Gosię złapałem po 25 km, oraz na tyle szybkie że na początku trasy zbyt późno zauważyłem chamski bruk i wpadłem w niego z prędkością ponad 40km/h. Rower przetrwał ale muszę przyznać że była to chwila grozy, ponieważ bruk to delikatne słowo a bardzie by pasowały ułożone kamulce... Mogę śmiało powiedzieć, że to tempo to był błąd, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Oczywiście zwolniłem i już w trójkę jechaliśmy do pierwszego PK w Reszlu.
Słońce paliło niemiłosiernie, więc nie zdziwiłem się kiedy Gosia zdecydowała, że rezygnuje z jazdy z nami (od początku z resztą była tak umówiona z Pawłem, że puszcza go samopas ;) ) więc finalnie na 1PK dotarliśmy we dwójkę. Minęło 70 km od startu a moje dwa litrowe bidony były puste! Napoje w tej temperaturze szły ultra szybko a nie zamierzałem ich oszczędzać, żeby się gwałtownie nie odwodnić. W Reszlu na rynku uzupełnienie płynów, drożdżówka i moczenie głowy z pompy - mega podziałało, mimo że tylko na chwilę, to poczułem wielką ulgę. Kilka minut po nas na rynek wpał Darek a po nim Gosia. I od tej chwili jechaliśmy już we trójkę.
W sumie w Reszlu spędziliśmy jakieś 10 minut i ruszyliśmy do przodu. Od początku zauważyłem, że chłopakom noga podaje a mi tak ostre tempo było nie na rękę, ale spróbowałem walczyć. W połowie drogi przed Sztynortem stwierdziłem, że bez sensu abyśmy jechali razem ponieważ, niepotrzebnie muszą przeze mnie zwalniać, tak więc od tego momentu zaczęła się moja jazda solowa (znowu!!), tylko tym razem do mety zostało mi ponad 500km... Do tego niestety już zaczęły mnie piec stopy, cholernie szybko ale to pewnie zasługa temperatury. Jeszcze idzie kręcić ale co będzie potem?
Do 2 PK w Sztynorcie dojechałem ponad 10 minut po chłopakach ale przyczyną takiej wielkiej przerwy była nie moja jazda ale gapiostwo, gdyż punktu szukałem zbyt szybko w jakimś porcie zamiast spojrzeć na mapkę. Mniejsza z tym. Na miejscu znowu musiałem zalać bidony (oba) i wciągnąłem kilka kawałków arbuza, zmoczyłem nogi i głowę w jeziorze po czym ruszyłem dalej.
Trzecim punktem jest rynek w Gołdapi, ale droga do niego była okrutna. Fatalna nawierzchnia przez wiele km i dopiero od Bań Mazurskich pojawił się fajny asfalt i długi delikatny ale namiętny podjazd, który ciągnął się pod samą Gołdap. Przed Baniami, zatrzymałem się w sklepie i spożyłem odżywczą colę, która nie ukrywam postawiła mnie lekko na nogi a głowę potraktowałem lodowatą wodą żywiec w ilości pół litra ;) Na PK czekało kilka osób. Punkt ubogi w cień ale udało się usiąść pod drzewem i zjeść znowu arbuza a na nogi wylać galon wody z pompy umiejscowionej na rynku. Nogi parzyły okrutnie a fizycznie i psychicznie byłem wykończony. Nawet napisałem do żony smsa że czuję się fatalnie, czego nigdy jeszcze w życiu nie zrobiłem. Byłem o krok od rezygnacji, a nawet nie o krok a o mały kroczek ale cóż, trzeba było zbierać dupsko w troki i ruszać dalej. 200km za mną i 400 przede mną.
Kierunek Rutki Tartak. W sumie krótki odcinek, niewiele ponad 50km przyjąłem prawie bezboleśnie. Niewiele podjazdów oraz jeden mega rewelacyjny zjazd w Wiżajnach. Kilka szybkich serpentyn oraz wspaniałem widoki rekompensowały męczarnie na słońcu oaz przymus wypinania butów na każdej nadażającej się okazji. W Rutkach w knajpce czekał na mnie żurek oraz zimna woda do bidonów :) Klasa.
Oczywiście dałem nogom odpocząć i połaziłem bez obuwia, oj słabo znoszą ten rajd moje stopy słabo... Przy okazji dowiedziałem się że chłopaki mają nade mną już ponad 45 minut przewagi, nieźle muszą cisnąc choć tak na prawdę to ja za długo marudzę na punktach.
Zaraz za Rutkami Paweł ostrzegał mnie przed ostrą ścianką, ale nie spotkałem takiej :P Pierwszy podjazd za rondem poszedł gładko a potem do Sejn już pięknie lekko z górki i przez lasy. A do tego wszystkiego robiło się powoli ciemno! Czy będę dziś tęsknił za słońcem? Zdecydowanie NIE!! Nogi jakby dostały drugie życie, kręcą wreszcie w moim rytmie, serducho się uspokoiło a oddech już był zupełnie miarowy. Lampki włączyłem i jedziemy. Przyjemny chłodek, zero wiatru, gładkie tafle mijanych jezior, mmmmm to jest to piękno roweru :)
A i przy okazji najadłem się komarów i much :P
Po drodze do Sejn minąłem większą grupkę chłopaków, którzy sobie urządzili postój a na miejsce dotarłem około północy. Zero zmęczenia, jest dobrze. Punkt znalazłem bez problemów ale dla niektórych osób nie było to takie oczywiste, faktycznie był lekko schowany na parkingu. Na punkcie miłe panie zrobiły mi kawkę, mimo iż bez mleka, smakowała wybornie. Uzupełniłem wodę w bidonie i wio na Augustów.
Przez moment jechałem z dwoma starymi wyjadaczami, kurczę dają radę panowie. Po paru km jednak odpuszczają a ja znowu jadę sam. Parę km za Sejnami telefon od Pawła - są już w Augustowie - kurna to ponad 1.5 h ale ze mnie maruda... Krajowa 16-tka ugościła mnie pięknym asfaltem i znikomym ruchem więc pocisnąłem do przodu mijając kolejne osoby. Może bym się nie spieszył ponieważ założeń nie miałem już wtedy żadnych, ale stwierdziłem, że lepiej jest jednak przycisnąć w nocy i tym samym zmniejszyć męczarnę w słońu na dzień następny. Tak mnie wciągnęła jazda, że przegapiłem zjazd w boczną uliczkę, którą powinienem był pojechać, a zanim się zorientowałem nadgoniłem 1km :/ Wracam na trasę zawracając po drodze peleton który mało co nie zrobił tego samego błędu.
W Augustowie rosołek i schabowy z ziemniakami (pycha) oraz kompot z truskawek :) którego wlewam do jednego z bidonów.
Przy okazji wymiana bateri w lampie, dakocie oraz profilaktyczne smarowanie zadka (jeszcze mnie nie boli WOW).
Przede mną długi odcinek, prawie 90 km do Wydmin, ruszam więc dalej nie oglądając się na innych. Z Augustowa wyjechałem zgodnie z trasą ale nie było to miłe doznanie, bruk oraz pijane towarzystwo imprezowe oraz wszędzie walające się butelki, jednym słowem - slalom. Dalej już znajome tereny - Raczki (zupełnie pusta droga), Olecko (mały postój na siku) i Wydminy. Powoli robi się jasno ale temperatura wyraźnie spada. Jadę jednak twardo na krótko.
W Wydminach pomidorowa, herbatka i zakładam długi rękaw ponieważ zaczyna mnie telepać - zły znak. U serwisanta rowerowego kupuję koncentrat izotoniczny i wlewam go do bidonów, jest całkiem smaczny oraz jak się później okazało nie mam po nim zgagi - jest nieźle.
Kolejny długi prawie 80 km odcinek do Mrągowa. Świta, robi się cieplej więc zdejmuję długi rękaw ale czasem jeszcze są miejsca chłodniejsze, zwłaszcza kiedy przebijam się przez pasma mgieł porannych. Ruszyliśmy w siedmioosobowej grupie, ponieważ ja miałem nawigację a chłopaki nie chcieli błądzić. Tempo jak to w grupie wyższe, za wysokie dla mnie. Dobujałem się przez Giżycko a przed Woźnicami odpadłem i powróciłem do jazdy solo. Pojawiają się znowu kiepskie drogi a niektórych bym w ogóle drogami nie nazwał. Odcinek Pszczółki - Ryn to chyba najgorszy fragment trasy. Rower ledwie zipie, plomby wypadają ale trzeba jechać dalej. DO tego robi się gorąco, cholernie gorąco, a na koniec przed Mrągowem czekało na mnie kilka mocnych górek na pełnej patelni. Doszło do tego że musiałem stanąć na chwilę żeby odpocząć. Noc, która dała chwilę spokoju stopom minęła więc parzenie podeszw znowu wróciło, wynikiem czego było natrętne wypinanie się z pedałów przy każdej okazji. Do dupy z taką jazdą...
W Mrągowie mam dość... wiem że została setka do mety, wiem że zrobiłem życiówkę dobową - 500 km ale jakoś nie robi to na mnie wrażenia i ciągle myślę co będzie dalej. Wiem, że czekają mnie górki, upał i słabe asfalty a na koniec słynna serpentyna.
Zacząłem walkę o przetrwanie. Odcinek do Kilkit jechałem ze starszym panem i to był błąd. Tempo ultra wolne, częste przerwy więc czas się dłużył. Dlatego też zdecydowałem się jechać ostatnie 50 km znowu sam.
Słynną serpentynę pokonałem sprawnie, pocieszyłem oko widoczkiem i kręcę dalej. Zostało jakieś 25km do mety a ja dogoniłem Bogdana, z którym to dojechałem już do końca.
Na metę w Lubominie wpadłem o 13:30, czyli plan w sumie zrealizowany - zamknąć się w 30h brutto oraz 24h netto.
Wyszło mi 29:48 brutto oraz 23:54 netto, zaczynając od startu w obozowisku a kończąc na mecie ostrej w Lubominie.
To była bardzo szczęśliwa chwila, zjadłem kiełbaskę wypiłem zimną wodę, zmoczyłem głowę, zdjąłem buty i wtedy sobie przypomniałem, że musimy jeszcze dojechać na kamping, i to na kołach. Kurna kolejne ponad 10km. Ledwie kręciłem. Tempem żółwim jakoś dojechałem i tam gdzie zostawiłem rower przy namiocie na trawie, tam tez leżał do wyjazdu :P
No cóż, słońce grzało więc nie było mowy o spaniu nawet w cieniu. Wykąpałem się pod prysznicem po czym namówiłem Pawła na wizytę nad rzeką, aby dać ukojenie stopom w zimnej wodzie a przy okazji obgadać trasę. Strzał w dziesiątkę :)
Potem tylko rozdanie medali, piwko, ognisko, świnia, kiełbaski i długie długie pogaduchy z poznanymi ludźmi.
Imprezka w mega fajnym klimacie, fantastyczni ludzie, Robert super gość, z którym każdy mógł sobie pogadać, nie ważne czy się znaliśmy czy też nie.
Nawierzchnie - ogólnie nie pamięta się tych dobrych a te fatalne siedzą w głowie bardzo długo, zdecydowanie za słabe na szosówki, ale to moje zdanie.
Pogoda - co tu dużo mówić, masakra... Tu przegrałem na całej lini.
Wynik - zadowalający jak na moje możliwości, choć wiem, że przy niższej temp. pojechałbym sporo szybciej.
Paweł i Darek - szacun za wynik, zwycięzcom gratuluję i zazdroszczę nogi!!! Gosia wielkie graty za wytrwałość - dwa dni w upale? Kaman!!!
Wpadło kilka gmin ale jeszcze nie zrobiłem podsumowania.
Generalnie większość na zdecydowany plus :) Czy jestem zadowolony? Chyba tak w końcu to jest dla mnie aż 600km.
Jedyny minus to dakota dała ciała i mam ślad tylko od Augustowa :(
Do Augustowa narysowany ręcznie:
I od Augustowa już zapis:
Zaliczone gminy:
Srokowo, Węgorzewo, Kolno, Jeziorany, Dobre Miasto, Wiżajny, Rutka Tartak, Szypliszki, Puńsk, Krasnopol, Sejny wiejski, Sejny miejski, Giby, Płaska, Augustów miejski, Raczki
10.20 km
00:56 h
Prędkość śr.: 5:29 km/h
Prędk. max.: km/h
W górę: m
CAD avg:
HR avg:
Temp.: °C
Kal.: 1571 kcal
Rower:
Nocny Bieg Świętojański 2015
Sobota, 20 czerwca 2015 · dodano: 06.07.2015 | Komentarze 0
Drugi bieg z serii Grand Prix Gdynia. Dziwnie się biegło w nocy a późna kolacja wcale nie pomogła ;)Wynik poprawiony ale zapas jeszcze jest - trzeba pracować.
195.00 km
06:32 h
Prędkość śr.: 29.85 km/h
Prędk. max.: 55.00 km/h
W górę: 1321 m
CAD avg: 78
HR avg:135
Temp.:17.0 °C
Kal.: 4475 kcal
Rower: 2Danger ex. Spec
Kaszebe Runda 2015, miało być w grupie a wyszło solo (jak zwykle)
Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 31.05.2015 | Komentarze 4
Pierwsza impreza w tym roku. W zeszłym roku startowałem na MTB na 125 km a w tym już uderzyłem na najdłuższy dystans, przy czym z powodu wymiany nawierzchni skrócono go z 225 na 195km (i dobrze ;) ).Ale od początku... Dwie zarwane nocki pod rząd, masakra, wczoraj czułem się jakby mnie czołg przejechał a przed Kaszebe musiałem wstać o 4 żeby na 6 być na miejscu, po drodze zgarniałem kolegę, który też postanowił się wziąć za bary z rajdem ale na dystansie średnim. Na miejscu bylismy o czasie, wysiadamy z auta a tu kurna zimno jak cholera, miałem wielki dylemat jak się ubrać ale postanowiłem jednak postawić na krótki dół i górę lekką na długi rękaw - strzał w dyszkę. Mimo że wiatr piździał jak w kieleckiem ciuchy dobrane były elegancko. Rower przygotowany, wszystko gotowe.
Do startu byliśmy umówieni w 6 osób i tak tez się spotkaliśmy i ruszyliśmy.
Pierwsze 30 km jechaliśmy w grupie, tempo nawet ostre jak na mnie i na moje ambitne plany przejechania dystansu ciagiem, ponieważ trzymaliśmy średnią prawie 33km/h a było ostro pod wiatr. Zacząłem się zastanawiać jak to się dla mnie skończy ale cóż, ryzyk fizyk ;)
Przyszła kolej na moją zmianę w naszym mini peletonie, ciągnę 3km dalej w tym tempie, odwracam się a tu pusto... grupy nie ma. Bez sygnału zostali sobie. Pomyślałem sobie, czekam. Zwolniłem tempo, wyłonili się zza zakrętu ale nie dochodzili więc jednak zrezygnowałem i puściłem się solo w pogoń za małą grupką przede mną. Okazało się, że cisnęli chłopaki więc aby ich dogonić musiałbym się wypruć na samym początku. Poddałem się i od tej pory jechałem solo z mały przerywnikami gdy się doklejałem do jakiejś grupki.
Do setnego kilometra wmordewind... (porywy sięgały wg meteo do 40-50km/h) także do nawrotki dojechałem spruty psychicznie ale noga nadal jakoś podawała. Tempo spadło ale do takiego mojego ulubionego a starałem się pilnować aby HR nie przekraczało140 (nie licząc podjazdów).
Tak jak wspomniałem od setnego km zmienił się kierunek jazdy na północny więc wiatr zaczął sprzyjać, postanowiłem trzymac nadal tempo nie szarpiąc się tak, aby w miarę możliwości wykorzystać wiatr dmuchający z boku w plecy i było ok. Do 150 km nadal średnia powyżej 30km/h więc wszystko zgodnie z planem, ale tu zaczęły się kłopoty. Zmieniła się nawierzchnia, asfalt niby nie dziurawy ale miał powierzchnię strasznie porowatą, co wprowadzało rower w okropne drgania. Nie wiem czemu ale wymęczyło mnie to okrutnie i po 20km takiej jazdy złapałem jakiegoś doła. Do tego należy doliczyć fakt, iż nie stając przy wodopojach skazałem się na jazdę na dwóch bidonach 0.6L isostara co w efekcie dało skrupulatne dawkowanie napojów na ostatnich 50km.
Na metę dojechałem już bez przeszkód ale zmęczenie dało się we znaki, nie walczyłem już na podjazdach a na zjazdach korzystałem tylko z mojej masy ;)
Czas na mecie 6:26 nieźle ale garmin wyliczył zaledwie 191km podczas gdy GPSies i Google Maps dały 197...
W sumie zapisuję sobie 200km czyli 197 plus 3 dojazdu do auta ;)
Zadowolenie jest, plan spełniony, prognostyk dobry przed sezonem :)
Trzeba trenować dalej a najlepiej zgubić parę kilo :P
PS wpadły trzy gminy :)
Pamiątkowe foto
165.68 km
09:36 h
Prędkość śr.: 17.26 km/h
Prędk. max.: 40.00 km/h
W górę: 1377 m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:8.0 °C
Kal.: 6906 kcal
Rower: RIP - Merida składak
Harpagan
Sobota, 18 kwietnia 2015 · dodano: 18.04.2015 | Komentarze 4
Dziewiczy rejs na Harpaganie i od razu na głęboką wodę. Dystans 200km, 20 checkpointów, i piaszczyste drogi Kociewia...Na miejscu pojawiłem się dzień wcześniej, aby spotkać się z Pawłem, Gosią i może poznać nowe gęby ;) Od razu po przyjeździe impreza wydała się 'swojska', fajny klimat, spanie na sali gimnastycznej, piwko wieczorne, pogaduchy i kilka godzin snu.
Pobudka o 5 rano, ponieważ start naszej grupy został zaplanowany na 6:30, szybkie śniadanko, ubrany, zwarty i gotowy poszedłem po rower a tu deszcz... i to całkiem nie mały. Cóż, nikt nie mówił, że będzie lekko.
Start zgodnie z planem i wspólnie podjętą decyzją zaczęliśmy od punktów na północy (większość organizator rozlokował na południe od startu). Pierwsze kilometry w chlapie, błotku i piachu więc i rower od razu zaczął rzęzić, pięknie się zapowiada nie ma co, pocieszające jest to że nie tylko u mnie się to dzieje :P
Pierwszy punkt poszedł całkiem sprawnie, z resztą nie byliśmy osamotnieni w tym wyborze, potem już odskoczyliśmy od reszty i pojechaliśmy swoimi drogami. Jak tylko pogoda się poprawiła od razu przyjemniej się jechało, nawet wiatr jeszcze nie zdążył popsuć nam humorów. Kolejne punkty wpadały bez większych przygód, no może z wyjątkiem spotkania z wyjątkowo dużym dogiem przy gospodarstwie. Tempo mieliśmy spokojne, ale równe, punkty również znajdowaliśmy raczej bez problemów, jedynie męczące były coraz częstsze drogi piaszczyste na leśnych przecinkach oraz padający sporadycznie deszcz lub deszcz ze śniegiem.
Oczywiście nie ma imprezki bez małej wtopy sprzętowej, nie pamiętam w jakiej wiosce to było ale nage usłyszałem cichy brzęk i hamulce odmówiły współpracy. Okazało się, że wypadła zawleczka od klocków w hydraulikach a wraz z nią jeden klocek wylądował na ziemi. Jak to się stało? Nie mam pojęcia... Na szczęście Gosia znalazła kawałek drutu którym przymocowałem klocki i z taką prowizorką dojechałem już do końca.
Po 6 godzinach zaczynaliśmy odczuwać braki w napojach więc zdecydowaliśmy nadłożyć drogi o zajechać do miejscowości Osie. Szybkie zakupy, mała pauza i dalej w drogę. Na następnym punkcie za zakupami do naszej skromnej grupki dołączył kolega więc od tego momentu jechaliśmy już w czwórkę.Od tego samego punktu nasza podróż skierowała się na północ więc przez same lasy i pod 'lekki wiaterek' ;)
25km przed bazą, zaczynaliśmy liczyć czy aby zdążymy się wyrobić w limicie czasowym i w efekcie zrezygnowaliśmy z kolejnego punktu, a na już sam koniec odskoczyłem od grupy aby na spokojnie zmieścić się w czasie.
Było kilka ciekawych punktów, pod starym wiaduktem kolejowym (tam tez spotkałem rehailitantów Szymka), czy też przy starej kładce niedaleko Kasparusa a poza tym ogónie świetna impreza.
Czas netto: 9:36,17
Czas brutto: 11:50,47
Punkty kontrolne: 15/20
Punkty wagowe: 48/60
Noga podawała spokojnie, więc wiem, że można lepiej pojechać jednak jak na pierwszy raz - jestem zadowolony.
Po wszystkim wciągnąłem spaghetti, opiłem się coli, zapakowałem rower do auta i fruuu do domu. Trochę było żal opuszczać zwłaszcza że zapowiadała się mała imprezka ale trzeba było cisnąć do domu :) Następnym razem nie odpuszczę :)
Nocleg na sali w Kaliskach© mxdanish
Punkt kontrolny pod wiaduktem kolejowym w okolicach Libichowa© mxdanish
Oczywiście selfie© mxdanish
Jedna z wielu piaszczystych dróg lesnych© mxdanish
Moi towarzysze niedoli na Harpaganie© mxdanish
10.00 km
00:57 h
Prędkość śr.: 5:42 km/h
Prędk. max.: km/h
W górę: m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:7.0 °C
Kal.: 1241 kcal
Rower:
Bieg Urodzinowy Gdynia
Sobota, 21 lutego 2015 · dodano: 23.02.2015 | Komentarze 0
Nadszedł czas biegu :) W planach było spokojnie sobie potruchtać na czas 1h i prawie tak wyszło. Zebrało się 6500 osób!! W peletonie tempo lekko się podbiło wiec finalnie skończyłem z czasem 57:35. Całkiem nieźle biorąc pod uwagę fakt ze w ciągu ostatnich 4 lat wybiegałem 80 km :) Pierwszy ludzik zebrany, zostały dwa i podium do kompletu. Kolejna edycja 9 maj :)
159.16 km
05:26 h
Prędkość śr.: 29.29 km/h
Prędk. max.: 46.00 km/h
W górę: m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:24.0 °C
Kal.: 9758 kcal
Rower: RIP - Merida składak
Zuławy Wkoło
Niedziela, 14 września 2014 · dodano: 14.09.2014 | Komentarze 3
Pierwszy raz na tzw. 'Cyklicznej depresji' :) 150 km całkiem dobrych dróg i 9 km MEGA MEGA fatalnych...Pierwsze 90 km poszło w sumie nawet nie wiem kiedy. Spokojne tempo, wiatr boczny ale w nie wiem czy pomagał czy przeszkadzał. Jechaliśmy w grupie 4 osób. Pierwszy postój na 2-3 minuty i napełnienie napojów i przy okazji wciągnąłem kawałek placka drożdżowego (bardzo smaczny tak na marginesie ;) ).
Od tego momentu zaczęło się robić gorąco. Słońce paliło a napoje znikały z bidonów w zastraszającym tempie, tak więc na 120 km drugi postój, znowu napoje i tym razem kilka pierogów leniwych na masełku i z cukrem podbudowało moje morale ;)
Ruszyliśmy dalej i od razu wiatr zaczął przeszkadzać. Rozdmuchał się w kilka minut i doszedł do poziomu wkurzającego. Do tego stopnia że momentami prędkość spadała poniżej 25 km/h :/
20 km przed metą zaczęło się robić nieprzyjemnie. Tyłek na nowym Brooksie dystans zniósł niewiarygodnie dobrze, stopy dla odmiany dokuczały dramatycznie. Odczucie parzenia na podeszwach było tak okropne że momentami miałem ochotę zwymiotować z bólu.
Nie wiem co jest przyczyną ale jak tylko minąłem metę i dojechałem na miejsce posiłku buty poszły w kąt a stopy wreszcie odpoczęły. Może nadchodzi czas na zmianę butów? A może za lekko je zaciskam? Nie mam pojęcia. W każdym razie dyskomfort był ogromny :/
No tak ale jakoś się doturlałem.
Czas netto: 5:26,59
Czas brutto: 5:34,19
Czyli niecałe 8 minut na dwie przerwy. Nowy rekord na 100km - 3:18,22
Generalnie - na plus :)
121.21 km
04:06 h
Prędkość śr.: 29.56 km/h
Prędk. max.: 52.00 km/h
W górę: m
CAD avg:
HR avg:
Temp.:24.0 °C
Kal.: 9723 kcal
Rower: RIP - Merida składak
Kaszebe Runda Mini 120km
Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 25.05.2014 | Komentarze 2
Dziś razem ze znajomymi wysoczyliśmy na Kaszebe Rundę. U kumpli było to trzecie u mnie pierwsze podejście.Cel? Miała być średnia z jazdy 27km/h.
Zaczęliśmy równo, trzymaliśmy około 30km/h, po 33km pierwszy bufet, pochłonąłem pączka, odwiedziłem kibelek i dalej w drogę.
Postój zajął 7 minut a następny zaplanowany na 80-tym km więc 50km drogi przed nami.
Do połowy trasy jechaliśmy wszyscy razem, lekko nieudolne amatorskie zmiany w prowadzeniu grupy, czasem ktoś się dołączył ale generalnie lecieliśmy w czwórkę. Mijaliśmy dziesiątki rowerów, co tu dużo mówić - 1300 osób w tej edycji brało udział (!!).
W pewnym momencie (około 60-tego km), gdy prowadziłem grupę, odwróciłem się i okazało się że zostałem sam :/ Żeby było śmieszniej - od paru minut spokojnie do nich mówiłem nie wiedząc, że za mną jest pusto :P
No cóż, 20km w samotności, krótka przerwa którą spędziłem na regulacji hamulca przedniego bo zaczął ocierać o tarczę, w międzyczasie chłopaki dołączyli do bufetu, więc napełnili zbiorniki i dalej w drogę.
Do mety 40km, od początku wróciłem na stary rytm i okazało się, że trasę muszę kończyć sam. Co jakiś czas mijały mnie małe grupki szosowców, przebrnąłem przez spory podjazd na 90km i dalej wiatr (mimo że niewielki) zaczął pomagać. Noga podawała więc prędkość przelotowa stanęła na 35km/h, złapałem się na koło małej grupy kolegów na szosach i w ten sposób podbiłem sobie średnią na finishu :)
Meta, piwko, spagetti, pamiątkowy medal i zadowolenie :D
Rower standardowy MTB, tyle że założyłem slicki Bontragera SR1 26x1.5. Totalne łysole :) Dlatego też zadowolenie wielkkie bo średnia pod 30km/h a zmęczenie niewielkie. Bardziej odczułem w głowie brak snu po wczorajszym weselu w pracy niż zmęczenie w nogach.
Za rok - 225km, może już na swojej szosie :D