Info

avatar Hej!
Witam na moim blogu rowerowym :) Zostawilem z tyłu w
sumie: 53796.12 km
offroad: 2520.45 km
średnia: 23.21 km/h i jeszcze jestem za cienki aby smigac szybciej ;)
Pozdrawiam mxdanish
Wiecej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Odwiedzone regiony

Statystyki

Pogoda w Rumi

Ostatnie zdjęcia

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

3. 100-?

Dystans całkowity:15608.97 km (w terenie 600.50 km; 3.85%)
Czas w ruchu:642:12
Średnia prędkość:24.31 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:81940 m
Maks. tętno maksymalne:169 (85 %)
Maks. tętno średnie:145 (73 %)
Suma kalorii:577604 kcal
Liczba aktywności:67
Średnio na aktywność:232.97 km i 9h 35m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
154.81 km 08:05 h
Prędkość śr.: 19.15 km/h
Prędk. max.: 49.00 km/h
W górę: 1791 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:20.0 °C Kal.: 5000 kcal

Kolejna udana wyprawa z pracy

Środa, 15 czerwca 2016 · dodano: 23.06.2016 | Komentarze 2

Niesamowite ale udało się zorganizować kolejny wyjazd z ludźmi z pracy. Trasę opracowałem tym razem dłuższą i bardziej wymagającą i pewnie dlatego zainteresowanie było znacznie mniejsze.
Nie zmienia to faktu, że zebraliśmy się w czterech i zaplanowaliśmy wyjazd na środę od razu po pracy. Chłopaki wsiedli w SKM i pojechali do Lęborka gdzie mieliśmy się spotkać około 16:00 i ruszyć w drogę w stronę Gdyni. Ja do Lęborka udałem się na kołach.
Do przejechania miałem 60km i 3h więc niby sporo, ale jak się okazało, z drobnymi przerwami na picie, światła, utknięciem w koszmarnym błocie na górce w okolicach jakiejś wsi na miejsce dojechałem na styk.

Mieliśmy świadomość, że początek będzie intensywny ponieważ nasza trasa prowadziła po niebieskim szlaku od Lęborka w stronę Gdańska, a on na pierwszych kilometrach prowadzi w okolicach Rezerwatu Paraszyńskie Wąwozy, które są często nazywane górami północy. No cóż, pierwsze cztery podjazdy mocno potwierdził, że można je tak nazywać :) przewyższenia po 100-130m na odcinkach 1200-1500m było nieźle, a momentami bardzo nieźle.
Na tych podjazdach nogi dały znać, że mają za sobą te 60 km do Lęborka i chyba na świeżości zdecydowanie przyjemniej by się jechało.
Na szczęście tempo mieliśmy mega spokojne ze względu na fakt iż dwóch kolegów pierwszy raz w życiu jechali taką trasę a tym bardziej z takimi górkami. Jedynie Mariusz wykazywał niespożyte pokłady energii i ciągle szarżował na górkach. Nie wspomnę już o zjazdach bo miałem wrażenie, że ten gość ma wyłączoną część mózgu odpowiedzialną za strach :)

Dalej już było przyjemniej, pogodę trafiliśmy świetną, słoneczko ale bez upału, trochę wiatr chłodził, zero deszczu, trasy puste. Super.
W Zbychowie dwóch znajomych odbiło do domu do Wejherowa a my z Mariuszem pocisnęliśmy dalej.
Tempo znacznie wzrosło, motywacja również po tym jak strzeliliśmy zimne piwko pod sklepem i tym sposobem dotarliśmy do Gdyni.
Odprowadziłem go pod wiatę na Chwarznie a sam zawróciłem i dokręciłem do domu.

Dotarłem brudny, zmęczony, piasek w zębach, piasek wszędzie ale zadowolony!

Kategoria 3. 100-?, Ok. Rumii

Dane wyjazdu:
205.07 km 07:40 h
Prędkość śr.: 26.75 km/h
Prędk. max.: 60.00 km/h
W górę: 1507 m
CAD avg: 80 HR avg:
Temp.:15.0 °C Kal.: 5500 kcal

Do Chojnic czyli wreszcie łatam dziurę w pomorskiem

Czwartek, 26 maja 2016 · dodano: 26.05.2016 | Komentarze 1

Od roku zbierałem się aby zakleić dziurkę w postaci Człuchowskiej gminy miejskiej. Dziurka ta powstała podczas mojej rundy po województwie, którą to wówczas planowałem nie zwracając uwagi na gminy.
Zawsze coś mi wypadało i wyjazd był skutecznie odwlekany. Tym razem pomógł mi kolega z pracy, który postanowił odwiedzić babcię w okolicach Bytowa oraz przy okazji ustanowić swój rekord w jednorazowym przejeździe.
Fajnie się złożyło bo i mi i jemu termin podpasował.
Ruszyliśmy o 8 rano z Gdyni Chyloni. Pogoda miała być super, około 14 st., zachmurzenie i lekki wiatr w plecy.
Trasa nasza prowadziła na Kaszuby czyli od razu byliśmy skazani na intensywny podjazd pod ul. Marszewską. Na szczęście obaj stwierdziliśmy że nie ma sensu wypruwać z siebie flaków na pierwszych km i tą 4km górkę pokonaliśmy w ślimaczym tempie.
Potem było już przyjemnie. Wiaterek był lekko boczny o małej sile ale czasem wyraźnie było czuć jak pomagał, brak słońca (na początku przynajmniej) to kolejny plus, więc powoli mijaliśmy kolejne miejscowości bez pośpiechu zaliczając kaszubskie garby.
Jurek miał kończyć około 140km a ja jechałem do końca swojej trasy więc około 200km w planie. Czasu mieliśmy do mojego pociągu około 9h więc aż nadmiar, stąd tez brak pośpiechu.
Super wyszło ponieważ z całych 200km było może z 10km słabej nawierzchni, a pozostałe to albo stare ale całkiem przyzwoite asfalty, albo tez zupełnie nówki z dofinansowań UE.
Nie ma co się rozpisywać, ponieważ postawiliśmy na jazdę a nie na zwiedzanie, jedynie co warte zauważenia to fakt iż im dalej się przemieszczaliśmy na zachód, tym robiło się cieplej. W Człuchowie było już gorąco na tyle, że musiałem odpocząć na stacji paliwowej przed słońcem, a na łapach i udach pojawiła się kolarska opalenizna...
Jadąc z Jurkiem dało się odczuć jego duże zaangażowanie na prostych i na zjazdach a totalne braki na podjazdach, to było coś dziwnego bo zazwyczaj to ja na podjazdach zostawałem a z górki nadrabiałem :)
Jak już się odłączyłem od niego, końcowe 60km pojechałem deczko mocniej. Położyłem się na lemondce i wioooo :)

Do Chojnic dojechałem przed 16 a pociąg odjeżdżał o 17:11. Wpadłem więc do maka i zjadłem hamburgera i skrzydełka. Popiłem colą i poczułem się błogo :) Podróż pociągiem minęła na słuchaniu tępych nastolatek, które non stop gadały o imprezach, chlaniu i robiły sobie durne zdjęcia :/ ech...

Dziś wpadło 7 nowych gmin:
Chmielno, Sierakowice, Borzytuchom, Tuchomie, Przechlewo, Koczała no i oczywiście Człuchów miasto

Została jedna trasa na około 130km i pomorskie będzie 'zielone' :)

Nowa rama po korektach ustawienia kierownicy sprawuje się nieźle. Muszę przyznać że jestem zaskoczony.
Mam nadzieję że dotrwa do końca sezonu ;)

No i mapka:



Kategoria 3. 100-?, Gminy, Ok. Rumii

Dane wyjazdu:
116.05 km 06:06 h
Prędkość śr.: 19.02 km/h
Prędk. max.: 35.00 km/h
W górę: 919 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:11.0 °C Kal.: 3921 kcal

Nocny przejazd rowerowy po TPK z pracy

Środa, 25 maja 2016 · dodano: 26.05.2016 | Komentarze 2

Dwa lata nam zajęło, żeby ponownie namówić kilka osób w pracy na przejazd rowerowy szlakami Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego nocą. Chętnych było 9 osób, całkiem nieźle.
Opracowałem trasę na około 65km z czego 3/4 miało być w terenie. Sam zdecydowałem zacząć wcześniej i pojechałem po Tomka do Gdańska i już razem z nim stawiliśmy się na miejscu zbiórki na wlocie do parku przy Gdańskim AWFiS.
Grupa okazała się dość słaba więc tempo było mega spokojne. W sumie na najmocniejszym podjeździe nie złapałem nawet lekkiej zadyszki.
Czas zleciał na gadaniu i spokojnym kręceniu. Trasę ułożyłem tak aby nawierzchnia była dość twarda (nie wszyscy jechali na terenowych 2,2" a na trekingowych oponach w piachu nie poszalejesz) a jednocześnie uchwyciłem kilka podjazdów i ciekawych miejsc (noc oczywiście skutecznie uniemożliwiła podziwianie widoków).
Wycieczka nie obyła się bez małych 'wypadków':
- jeden kolega, który jest z zamiłowania piechurem i lasy pokonuje patrząc na położenie słońca, dwa razy pomylił trasę i trzeba było go szukać
- spotkaliśmy na drodze wiele zwierząt ale przez małego warchlaka mało nie zaliczyłem solidnej gleby przy ponad 40km/h, na szczęście z refleksem nie jest u mnie tak źle i udało się uniknąć zderzenia o zaledwie kilka centymetrów
- jeden, hmmm 'nierozważny' kolega, a właściwie powinienem napisać głupi po prostu, postanowił poskakać po hopkach na drodze. Było ciemnom jechaliśmy szybko, jego umiejętności były słabe więc przeszlifował po szutrze. Na szczęście skończyło się na zdartym kolanie, kilku siniakach i rozregulowanym ustawieniu kierownicy w rowerze

Tak poza tym, wróciłem do domu o 2 w nocy i miałem 4h snu przed wyjazdem na szosie w dniu następnym :)



Kategoria 3. 100-?, Ok. Rumii

Dane wyjazdu:
512.69 km 18:46 h
Prędkość śr.: 27.32 km/h
Prędk. max.: 60.00 km/h
W górę: 2800 m
CAD avg: 85 HR avg:114
Temp.:8.0 °C Kal.:12504 kcal
Wspólnie z:

Piękny Wschód Parczew 2016

Sobota, 30 kwietnia 2016 · dodano: 01.05.2016 | Komentarze 5

Wszystkie znaki na ziemi mówiły aby tam nie jechać...
W skrócie - zaczęło się od fatalnych deszczowych prognoz na dzień maratonu, potem choroba córy, następnie 2h stania w korkach w 3mieście z powodu czterech wypadków na obwodnicy (CZTERECH!!!), omyłkowo zły kierunek na A2 i stanie 30 minut w korku a na sam koniec sarna na masce i mocno uszkodzone auto :(
Bilans weekendu w tej kwestii fatalny, ale maraton udany.

Pierwsza impreza ultra w tym roku, pojechałem na nią po wcześniejszym umówieniu się z Pawłem, że przejedziemy się 'na spokojnie' tak aby w dobę się uwinąć, czyli bez spinki. No cóż, na miejscu okazało się jednak, że decyzją podjętą przez trybunał jedziemy aby szybciej dojechać do mety :P

Pobudka o 5:30 wymuszona przez krzątających się kolegów (drewniana podłoga na sali nie pomagała w tej kwestii), małe śniadanie, ostatnie przygotowania roweru, pakowanie, gorąca herbata i na start.
Lekko mży. Nie jest źle zważywszy że prognozy mówiły o intensywnym deszczu do południa.

7:18 sędzia główny Maciek startuje naszą grupę, nie znam w niej nikogo oprócz Pawła. Zaczynamy spokojnie, powoli rozkręcając tempo i po paru km lecimy już grubo powyżej 30km/h mijając kolejne grupy, które startowały przed nami. Z mijanych grupek dołączają się do nas pojedyncze osoby w ten sposób stworzyliśmy mały peleton.
Z nieba stale sączy mżawka ale i tak więcej wody przyjmuję na twarz spod kół ludzi w peletonie niż z góry :)
Wiatr jest jakiś dziwny, niby nie wieje mocno ale ciężko było zdecydowanie określić kierunek, przez co momentami bardzo efektywnie spowalniał tempo jazdy.
Pierwsze 100km to żwawe tempo (do Chełma dojechaliśmy ze średnią ponad 30km/h) przeplatane gęstymi punktami kontrolnymi. Na pierwszych postojach przerwa trwa maks 2-3 minuty (ledwie się wyrabiałem) na podbicie karty ale i tak, taka mini przerwa pomaga i od każdego startu z PK pierwsze km lecą jak z bicza strzelił.
Przestaje padać, asfalt robi się suchy. Od razu lepiej.
Z Chełma kierujemy się na Hrubieszów pokonując chełmińskie pagórki, okazało się że te pagórki dawały mi ostro w kość i zaczynałem powoli odczuwać zmęczenie w nogach. Krajobraz mocno przypominał Kaszubskie góreczki tyle że z mniejszą ilością lasów.

Dobijamy do 200km a ja wyraźnie zaczynam odpadać od grupy. Lipa. Perspektywa jazdy solo nie brzmiała zachęcająco, ale w sumie powinienem być do tego przyzwyczajony.
Ta gehenna trwa do 317km :(
Co mnie trzymało w tempie? Nie mam pojęcia.
Ile razy wyganiałem Pawła aby jechał z grupą? Nie wiem ale sporo.
Myślę że po części uratowała mnie niezbyt równa jazda naszego peletonu, ponieważ gdy ja jechałem w miarę równo, wówczas oni uciekali mi na podjazdach a na płaskim i zjazdach ich dystans między nami się zmniejszał. W końcu zagryzłem zęby i starałem się trzymać za nimi do dużego punktu w Janowie Lubelskim.
W międzyczasie w Krasnobrodzie na 236km dojeżdża do nas Tomek. Odpiął się od grupy kilkanaście km wcześniej. Wyglądał słabo. Przebiegnięty tydzień wcześniej maraton najwyraźniej nie pomógł mu w jeździe na rowerze. Tomek rezygnuje wsiada w PKS i jedzie do Parczewa. Porozdawał żele, pożegnaliśmy się i pojechaliśmy dalej.

Janów Lubelski był to punkt można powiedzieć strategiczny. Czekała tam na nas obiad, cola (!), herbata. Od niego zaczynał się zmierzch a następny PK miał być dopiero za 93 km.
Przebrałem się w suchą bluzę, nasmarowałem łańcuch bo rzęził jak tokarka, skorzystałem z toalety i powoli trzeba było się zbierać. Za długo tam siedzieliśmy. Od razu po starcie czułem że jest coś nie tak. Długo odczuwałem chłód, noga przestała podawać i generalnie czułem się zdymany.
Grupa 5 osób (zostawiliśmy szybszą część i wypuściliśmy ich do przodu, nie było sensu się szarpać) jednak poczekała na mnie i zrobiliśmy dodatkowy postój na Orlenie w okolicach 350km. Spiłem kawę i zagryzłem marsem. Nie wiem czy to cukier, czy faktycznie kawa ale odżyłem! Kryzys minął i mogłem jechać a nawet prowadzić peleton. Od razu też poprawiło się samopoczucie, wreszcie...
Na PK w Kazimierzu dolnym na 410 km spotykamy sporą grupę osób. Punkt miał być duży ale czekało nas rozczarowanie. Był zorganizowany na zewnątrz, woda, kanapka i drożdżówka. Mała kiszka, ale miało to swoje plusy - spowodowało szybszy start w dalszą drogę w dużej ponad 10-osobowej grupie.
Zostały nam dwa krótkie PK i meta. Z Kazimierza do Nałęczowa (24km i kilka solidnych górek) a potem do Kamionki (34km) i Parczewa (kolejne 46km już płasko).
W Nałęczowie podbijamy pieczątkę na Orlenie, spijam kawę i ciśniemy dalej. Grupa dalej spora ale tempo ultra spokojne. Nikomu się najwyraźniej nie spieszy, większość ma już dość a tematy rozmów obijają się o piwko, zapiekanki, pizze i inne tego pokroju pociechy ;)
W Kamionce zjadam kanapkę w remizie, spijam gorąca herbatę (PK totalnie samoobsługowy) i na sam koniec postanawiam spróbować shota Napalm. Zostało 46km i tradycyjne odliczanie.
Ruszyliśmy zwartym peletonem gdy nagle kilka osób wyrwało do przodu. Zignorowałem ten fakt ponieważ ostatnią rzeczą jaką teraz potrzebowałem było ściganie się na końcowych kilometrach. Jednak większość ludzi puściła się w pościg. Nie chciałem zostać sam więc trzeba było cisnąć. Tempo gwałtownie skoczyło do 34-37km/h a byli i tacy co szarpali się chwilami na ponad 40 ;)
Uciekinierzy mieli z nas niezły ubaw, ponieważ jak się okazało zainicjowali całą akcję dla jaj... Bez sensu.
Tempo niemniej wyraźnie się podniosło więc stwierdziłem że chromolę i razem z Pawłem i dwiema osobami złapaliśmy swój rytm i nie patrząc na innych własnym tempem dotoczyliśmy się do mety.
Na miejscu herbata, gulasz, pół piwka, kąpiel w zimnej wodzie i do śpiwora na 1,5h. Przyjeżdżające kolejne osoby nie dawały cienia szansy na spokojny sen.

Plan 24h zrealizowany, wyszło 21:40 z 3h przerw (18:47 samej jazdy).
Rower się sprawił w 100%, zakochałem się w lemondce (pierwszy raz z nią jechałem włąsnych korektach w geometrii).
Tyłek lekko obtarty, stopy bez problemu, dłonie przy używaniu lemondki bez porównania w stosunku do pierścienia gdzie zmęczyły się okrutnie. Jedyną udręką był bolący kark, ale może to od nowej pozycji leżącej na lemondce.


I trasa:


Wpadło 50 nowych gmin do kolekcji:
Dębowa Kłoda, Sosnowica, Stary Brus, Urszulin, Cyców, Wierzbica, Chełm - ob. wiejski, Chełm - ob. miejski, Kamień, Leśniowice, Wojsławice, Uchanie, Hrubieszów - ob. wiejski, Hrubieszów - ob. miejski, Werbkowice, Mircze, Tyszowce, Rachanie, Tarnawatka, Tomaszów Lubelski - ob. wiejski, Tomaszów Lubelski - ob. miejski, Krasnobród, Adamów, Zwierzyniec, Tereszpol, Biłgoraj - ob. wiejski, Biłgoraj - ob. miejski, Frampol, Dzwola, Janów Lubelski, Modliborzyce, Szastarka, Kraśnik - ob. wiejski, Kraśnik - ob. miejski, Urzędów, Chodel, Opole Lubelskie, Karczmiska, Kazimierz Dolny, Wąwolnica, Nałęczów, Markuszów, Garbów, Kamionka, Lubartów - ob. wiejski, Lubartów - ob. miejski, Niedźwiada, Ostrówek, Siemień, Parczew



Kategoria 3. 100-?, Gminy, Imprezy

Dane wyjazdu:
105.57 km 03:40 h
Prędkość śr.: 28.79 km/h
Prędk. max.: 44.00 km/h
W górę: 496 m
CAD avg: 85 HR avg:128
Temp.:12.0 °C Kal.: 6194 kcal

Że ja roweru na ślub nie wezmę?

Sobota, 23 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 2

Ja nie wezmę? :) oczywiście że wziąłem. Jakże mógłbym opuścić okazję zrobienia nawet małej pętelki w innym województwie.
Wyjazd na zlecenie ślubne pod Piotrków Trybunalski. W sobotę miał być ślub ale w niedzielę poprawiny dopiero na 15 więc w planach było 4h jazdy w niedzielę. W sobotę rano już się plany zmieniły i młodzi zdecydowali się skrócić mój czas pracy. Okazało się że startuję o 15 w sobotę, to na rower!
Pętla 100km ułożona tak aby zoptymalizować zbiórkę gmin i do dzieła. Nie ma co się rozpisywać, jechałem spokojnie, bez szaleństw gdyż przede mną mimo wszystko było jeszcze parę godzin latania z aparatami. Drogi w miarę ok, były odcinki przypominające okolice Dzierzgonia ale ogólnie ocena na plus.
W drodze jedna przerwa na zakupy do bidonu, puszkę coli na miejscu i marsa, a poza tym można rzec jazda ciągła.

Słońce ładnie świeciło więc na nogach pojawiła się opalenizna kolarska :)


Zaliczone gminy (+12)
Bełchatów miasto/obszar wiejski, Będków, Czarnocin, Dłutów, Drużbice, Grabica, Moszczenica, Piotrków Trybunalski, Tuszyn, Wola Krzysztoporska, Wolbórz


Kategoria 3. 100-?, Gminy

Dane wyjazdu:
267.42 km 10:34 h
Prędkość śr.: 25.31 km/h
Prędk. max.: 50.00 km/h
W górę: 1235 m
CAD avg: 82 HR avg:118
Temp.:4.0 °C Kal.: 6406 kcal
Wspólnie z:

Pierwsze 100+ i 200+ w 2016 za jednym rzutem :)

Niedziela, 3 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 2

I znowu to Paweł mnie wyciąga w trasę :) Co prawda mój sezon jest na razie ubogi w dłuższe wyjazdy, a właściwie nic powyżej 60km nie jechałem ale na 250 decyduję się szybko.
Plan jest taki aby nocą przetoczyć się z Iławy do Elbląga klucząc po sąsiednich gminach i w moim przypadku załatać wredną biała plamę w województwie pomorskim.
Wsiadam w pociąg po 16 i o 18:30 jestem w Iławie. Na peronie już czeka Paweł, więc sprawnie się ubieramy i powoli ruszamy w trasę. Przed nami 250km i wg prognoz spokojna, bezchmurna i rzekomo bezwietrzna noc (jak się okaże później synoptycy tez się mylą ;) )

Zaczynamy spokojnie krajową 16-tką w kierunku Ostródy. Nie ma co się rozpisywać, ponieważ gładki asfalt i świeża noga to i pierwszy odcinek minął sprawnie. W Samoborowie odbijamy na północ na Miłomłyn. Nie sprawdzałem całej trasy na google street view ale ten odcinek akurat pamiętam, że miał być fatalny. 15km kiepskiej nawierzchni, więc nastawiłem się od początku psychicznie na trzęsawkę. Czekało nas jednak miłe zaskoczenie w postaci nowego asfaltu do niemalże samego Miłomłyna, także kolejny odcinek przemknęliśmy.
Dalej wbiliśmy się na starą 7-mkę - zupełnie pustą drogę biegnąca wzdłuż nowej ekspresowki, i następny fragment trasy sprawnie zostawiamy za plecami a czas ucieka nam na ciągłej rozmowie. W międzyczasie zaczyna zmierzchać i robi się chłodniej. Mimo że jeszcze nie jest zupełnie zimno, ja już zaczynam odczuwać dyskomfort w stopach. Decydujemy się na krotki postój a na gorącą kawę nastawiamy się na około 100-ny kilometr więc w okolicach Suszu - Prabut.

W Małdytach ślad prowadzi nas na południowy zachód a co za tym idzie robimy niemalże nawrotkę i dopiero zaczynamy odczuwać wiatr. Heh nie jest przyjemnie. Nie dość że jedziemy wolniej to i przenikające zimno zaczyna (mi zwłaszcza) doskwierać. W zasadzie powoli tracę czucie w palcach u nóg ale jedziemy twardo do zaplanowanego postoju.
W drodze do Suszu pojawiają się gorsze odcinki drogi, które wymagają zwiększonego wysiłku i skupienia, zwłaszcza że jest już zupełnie ciemno. Susz mijamy przedzierając się przez kostkę brukową i jedziemy do Prabut w poszukiwaniu stacji paliwowej na której moglibyśmy wypić coś gorącego. Okazało się że jest to bardzo blisko więc w przeciągu 30-40 minut jesteśmy na miejscu.
Ja kupuję dużą kawę i herbatę oraz podwójnego marsa. Trochę dużo ale momentalnie się ogrzałem. Później odczuwam pełen żołądek ale nie przeszkadza mi tak bardzo.

Po 20 minutach ruszamy dalej na Sztum zaliczając po drodze jedną z gmin na których mi najbardziej zależało. Do Sztumu wiatr pomaga więc jedzie się o niebo lepiej. Na zegarze 30-32 nie schodzi a jak Paweł zaczynał szarżować to i 36 się pojawiało. Mimo wszystko jechało się bez dużego nakładu siły a wiatr w plecy jakby zrobił się cieplejszy bo nogi mi odtajały i czucie chłodu zniknęło zupełnie.
W Sztumie znowu nawrotka na południe, południowy zachód, w kierunku Wisły. Odcinek nie wrył się w pamięć niczym.
Wzdłuż wału Wisły jedziemy sprawnie, nawierzchnia szału nie robi ale da się jeszcze jechać. Gdzieś przed Malborkiem jest beznadziejny odcinek na którym znienacka wpadam w wielką dziurę. Tak trzasnęło, że myślałem iż koło szlag trafił. Na szczęście rower jest twardy i nie widzę żadnej szkody. Po drodze pamiątkowe zdjęcie w Piekle i chwila na rozciąganie.

W Malborku kolejny postój i zostało około 75km. Zaczynam już odliczać. Czuję że nie byłem przygotowany na taki dystans. Niby fizycznie ok ale odczuwam ogólne zmęczenie organizmu. Wiatr na tym odcinku przeszkadza, wieje z boku ale całkiem mocno.
Na to wszystko w okolicach Dzierzgonia pojawiają się znaki Wyboje 4km potem 6km i znowu 3km i tak dalej i tak dalej. Droga FATALNA. Zaczynamy bluzgać i to głośno, prędkość spadła tak drastycznie, że zacząłem obliczać czy na pewno zdążymy na pociąg w Elblągu. Masakra.
Ktoś kto ta drogę zatwierdził powinien za swój idiotyzm beknąć.

Dopiero za Dzierzgoniem gdy kierunek jazdy zmienia się na bardziej północny poprawia się tez nawierzchnia i można jechać. Jest to droga do Pasłęka ale wiemy że musimy z niej odbić na Elbląg. Niestety nie wiemy co nas czeka a czekało nas najgorsze.
Znowu dziury i dziury i łaty i łaty. Zostało nam 25km i sporo czasu. Wiatr pomaga więc wiemy że już zdążymy ale trzęsie niemiłosiernie.
Dupa oberwała konkretnie i dopiero na ostatnie 10km do mety wszystko się uspokoiło.

Jesteśmy na dworcu 20 minut przed odjazdem, kupujemy bilety, herbatę, pakujemy się do ostatniego przedziału i w drogę.
W Malborku wysiada Paweł aby przesiąść się dalej w stronę Ełku a ja jadę do Chyloni.
W Gdyni zostaje mi 5km do domu więc powoli toczę się w porannym słońcu.

W domu śniadanko, 1h drzemki i na spacer z dziećmi :)

Jestem mega zadowolony że Paweł mnie wyciągnął, jestem tez zadowolony że mimo braku przygotowania przejechałem te 250km ale jestem wściekły że nie sprawdziłem dokładnie trasy w street view. Być może można było uniknąć tych dziur.

W drodze do Iławy © mxdanish

Pamiątkowe zdjęcie w Piekle © mxdanish

I po wszystkim © mxdanish



zaliczone gminy: +9
Mikołajki Pomorskie, Stary Targ, Iława teren miejski i wiejski, Miłomłyn, Małdyty, Zalewo, Rychliki, Markusy

Kategoria 3. 100-?, Gminy

Dane wyjazdu:
340.70 km 16:17 h
Prędkość śr.: 20.92 km/h
Prędk. max.: 51.00 km/h
W górę: 1343 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:28.0 °C Kal.:13746 kcal
Rower: Radon

Tour de Zachodniopomorskie Dzień 4 i pół :)

Sobota, 15 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 2

Poranek idealny na rower - mały wiatr, pełne zachmurzenie, temperatura około 18-20 stopni. Rewelacja. Pakowanie poszło sprawnie więc znowu około 7:30 byłem gotowy do drogi.
Na dzień dzisiejszy postanowiłem zaeksperymentować, dzień wcześniej wieczorem ustawiłem mostek na plus aby podnieść swoją postawę na rowerze, na noc wysmarowałem zadek oraz stopy sudokremem oraz rano wziąłem ketonal.
Niestety miałem tylko 2 bidony picia więc musiałem szybko znaleźć jakiś sklep. Była to sobota i to święto więc marne szanse abym coś znalazł na wioskach. Fart dopisał mi zaraz na początku kiedy to spotkałem miła panią podlewającą kwiaty w ogrodzie. Poproszona, szybko nalała mi butelkę zimnej wody, zamieniłem 2-3 zdania i podziękowawszy pojechałem dalej dużo spokojniejszy z zapasem picia :)
Nie wiem czy to eksperyment z mostkiem, czy to maść na noc, czy też ketonal ale 50 km do Szczecina przeleciałem bezboleśnie. Było na tyle dobrze, że bez postoju przejechałem też z rozpędu Szczecin i dopiero za granicami miasta znalazłem Orlena gdzie zjadłem hot doga na śniadanie ;)
Dodam tylko, że Szczecin od strony Polic okropny... Jakbym jeździł po Gdańskiej Oruni. Masakra.


Na kolejnym odcinku drogi nie ma co opowiadać, wiatr boczny nie przeszkadzający pozwalał na spokojną miarową jazdę do Goleniowa, gdzie zmieniłem kierunek na bardziej północno-zachodni. Przebijałem się pośród lasów i pól, droga którą wybrałem była tzw. drogą alternatywną nad morze, więc możecie sobie wyobrazić jaki był ruch samochodowy w sobotnie przedpołudnie. Mimo wszystko jechało mi się rewelacyjnie, na tyle rewelacyjnie, że tuż przed Wolinem w głowie mojej pojawiła się myśl, czy aby nie spróbować skrócenia wyprawy poprzez zrezygnowanie z dnia piątego i przejechania ostatniego etapu ciągiem w nocy z soboty na niedzielę.
Na kolejnym postoju, przejrzałem mapę i po wycięciu kilku odbić w bok z wojewódzkiej drogi (dalej już nad samym morzem) mogę zaoszczędzić parę kilometrów i dotrzeć do samochodu nad ranem.
No ale nadal to tylko jakaś myśl, która powoli kiełkowała w główce.


W Wolinie byłem zmuszony jechać krajową 3-ką, szerokie pobocze pomogło i dzięki temu jechało się nieźle. Za Międzyzdrojami w kierunku Świnoujścia, ruch się podwoił, więc zdecydowałem, że zaraz za granicą gminy Świnoujście, zawrócę w kierunku Międzyzdrojów aby dalej jechać już zgodnie z planem.


W Międzyzdrojach rój ludzi, szybki postój na stacji i trzeba było śmigać dalej, zwłaszcza że jeśli będę jechał nockę to trochę drogi jeszcze przede mną, a nie zauważyłem aby stopy mniej bolały.
Tuż za miastem podjazd w Wolińskim Parku Narodowym, niby niewielki ale odczuwalny. Na nim tez dogoniłem parę sakwiarzy którzy wybrali się na trasę wzdłuż wybrzeża i docelowo lecą na Hel. Szybko jednak rozstaliśmy się, bo dziewczyna najwyraźniej miała dość i gość musiał w końcu na nią poczekać.

Na stacji w Międzyzdrojach dokonałem cudownego odkrycia, wręcz banalnego sposobu na upały. Kupiłem lód w kostkach i zanim do bidonów nalałem wody zasypałem je kostkami do pełna. W ten sposób miałem zimne picie na jakąś godzinę, a niewykorzystany lód owinąłem w trzy siatki i do sakwy. Okazało się, że po godzinie jest w niezłej kondycji i mogłem go wykorzystać do kolejnej porcji picia. Takie tez zakupy były standardem od tej pory :) a ja delektowałem się zimnymi napojami oraz używałem zimnego bidonu do okładów na kark :)


Wzdłuż wybrzeża monotonnie, podobne klimaty w mijanych miejscowościach, zawalone parkingi, potężny ruch na ulicach, fatalne DDR-y, ot cały relaks rowerowy nad morzem ;)
Jakoś dotarłem do Rewala, gdzie postanowiłem nie zjeżdżać z drogi i jechać dalej 102-ką do Trzebiatowa. Powoli też robiło się późno, ruch się zmniejszał (co było plusem), rosła ilość owadów (co było minusem), dlatego też w Trzebiatowie ubrałem się na długo rękaw a rower uzbroiłem w lampkę przednią. Moje chęci malały okrutnie. Prognozy mówiły o burzach od 23:00 więc chciałem zrobić wszystko aby dotrzeć do Kołobrzegu przed nimi. Udało się w ostatniej chwili. Gdy dotarłem na stację zaczęło padać i grzmieć. Kurde słabo to wyglądało, perspektywa noclegu na Orlenie nie była interesująca ale z dwojga złego lepiej tak niż na przystanku gdzieś w polu.


Deszcz się uspokoił po pół godzinie a po burzy nie było śladu więc postanowiłem ubrać ortalion i spróbować dojechać do następnej stacji w Będzinie. Krajowa 11-tka nudna, po ciemku, w kałużach, auta świeciły po oczach (część ma w dupie rowery i nawet nie wyłącza świateł drogowych - buraki na wakacjach) ale z wielkim bólem, w końcu dotarłem na zaplanowany postój.
Padałem na ryj. Dawno się tak źle nie czułem w kwestii zmęczenia i spania. Wypiłem gorącą herbatkę i już miałem jechać dalej gdy przyszła kolejna fala deszczu. No cóż... trzeba odczekać. Położyłem się na ziemi i chyba przekimałem kilka minut (a przynajmniej tak mi się zdawało). Trochę lepiej mi się zrobiło, wypiłem kawkę a zegarek pokazał okrutną prawdę - zabawiłem na stacji prawie godzinę... łoooo ostro.


Byłem już tak zdesperowany, że gdyby mi ktoś zaoferował transport to bym skorzystał. Nikt się taki nie pojawił więc trzeba było jechać dalej. Następna miejscowość na liście – Mielno, jakże odmienne od poprzednich miast nadmorskich. Mimo 3:00 nad ranem setki młodych ludzi na ulicach, wszechobecny seks, alkohol, niemalże nagie dupska krążące po ulicach przypomniały mi o wspaniałych studenckich latach :P


Dalej nie będę się rozpisywał. Do auta zostało 60 km, całość w trybie wegetacji odliczając kilometry do mety.
Na metę dojechałem o 6 rano, zdrzemnąłem się 30 minut w samochodzie i od razu było lepiej po czym pojechałem do domku z niespodziewaną wcześniejszą wizytą ku uciesze rodziny :)


Podsumowanie całości:


- w sumie 950km, nie wiem ile po drogach nie asfaltowych ale policzę to później. obstawiam że około 120-150km.
- namiot - zdecydowanie lepiej zdaje egzamin niż kwatery, ponieważ w razie jakiejś sytuacji można się rozbić w niemalże dowolnym miejscu.
- stwierdzam z przykrością, że 200 km z sakwami po drogach nie asfaltowych to zbyt dużo. W momencie kiedy jechałem asfaltami to dystans był ok ale na takie wycieczki jak ta muszę planować dniówki na około 150 km.
- fizycznie bez problemu, zdrowie jest więc można śmigać.
- z tyłkiem problemów praktycznie nie ma. Inwestycja w Brooksa przyniosła efekt co najmniej zadowalający.
- jest niewielki problem z dłońmi ale myślę że jak dostosuję lemondkę da się z tym żyć.
- problemem jest natomiast dyskomfort w stopach. Pójdę do lekarza może jest to wyleczenia, inaczej będzie ciężko na BBT2016 :/
- muszę również zacząć pisać jakieś notatki pod koniec dnia bo po całej wyprawce dużo mi umyka z głowy i podejrzewam, że w mojej relacji będą znaczące braki ;)


Zaliczone gminy - niezłe żniwa - 56 sztuk :) (54 w Zachodniopomorskim i 2 w Lubuskim)


Bobolice, Borne Sulinowo, Czaplinek, Malechowo, Polanów, Postomino, Sławno - teren miejski, Sławno - obszar wiejski, Szczecinek - teren miejski, Szczecinek - obszar wiejski, Wałcz - teren miejski, Wałcz - obszar wiejski, Wierzchowo, Dobiegniew, Strzelce Krajeńskie, Barlinek, Bierzwnik, Człopa, Dębno, Drawno, Krzęcin, Myślibórz, Nowogródek Pomorski, Pełczyce, Tuczno, Boleszkowice, Cedynia, Chojna, Dobra (Szczecińska), Goleniów, Gryfino, Kołbaskowo, Mieszkowice, Moryń, Nowe Warpno, Police, Przybiernów, Stepnica, Szczecin, Widuchowa, Będzino, Darłowo - teren miejski, Darłowo - obszar wiejski, Dziwnów, Kamień Pomorski, Karnice, Kołobrzeg - teren miejski, Kołobrzeg - obszar wiejski, Mielno, Międzyzdroje, Rewal, Sianów, Siemyśl, Świnoujście, Trzebiatów, Ustronie Morskie, Wolin


Mapka całej trasy skumulowana




Dane wyjazdu:
208.00 km 09:47 h
Prędkość śr.: 21.26 km/h
Prędk. max.: 50.00 km/h
W górę: 1125 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:29.0 °C Kal.: 8639 kcal
Rower: Radon

Tour de Zachodniopomorskie Dzień 3

Piątek, 14 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Noc minęła raczej słabo, młodzi ludzie przy ogniskach odpalali petardy, a dwie parki zbłądzonych duszyczek postanowiły w okolicach mojego namiotu głośno się zabawić. Plus był taki, że był to młodzieńczy seks więc - głośny i krótki :D:D po 3-4 minutach spałem dalej w ciszy i spokoju :D
Obudziłem się o 6 lecz szybko okazało się, że godzina czasu to zbyt mało na ogarnięcie się, złożenie namiotu, spakowanie do sakw, zjedzenie śniadania i wybranie się w drogę, tak więc wyruszyłem tuż przed 7:30 żegnając się z poranną spokojną taflą jeziora :)



Od rana wieje i to wieje dość mocno i na dodatek w kierunku zapowiadającym całodzienną walkę z wmordewindem. Na początku jadąc krajową 31-ką zatoczyłem niewielką pętelkę zahaczając o dodatkową gminę po czym wróciłem na zaplanowaną drogę. Po wczorajszych doznaniach na leśnych duktach zdecydowałem, że będę od tej pory w miarę możliwości unikał słabych nawierzchni a wybierał raczej mocno utwardzone, nawet kosztem paru dodatkowych kilometrów.



Po 2h jazdy pojawił się mały problem - okazało się, że firma, która miała dostarczyć mi w międzyczasie kilka produktów nawaliła i musiałem telefonicznie tłumaczyć się moim klientom dlaczego nie dostaną zdjęć na czas :/ Pochłonęło to mnóstwo czasu i masę moich nerwów ale sprawę załatwiłem i udałem się w dalszą drogę.


Po około 30 minutach jazdy dotarłem do strefy granicznej o tej chwili jechałem już wzdłuż granicy, oglądając względnie płaskie krajobrazy nadodrzańskie. Całkiem przyjemne asfalty, lasy i gdyby nie silny wiatr w twarz oraz wysoka temperatura, nie miałbym na co narzekać :)


Na chwilę zatrzymałem się w Siekierkach przy muzeum, szybka fotka przy czołgu i pojechałem dalej. Coraz bliżej Szczecina ;)



Od przejścia granicznego w okolicach Osinowa Dolnego zjechałem na przygraniczną drogę strażników, która biegła wzdłuż wału przeciwpowodziowego przy Odrze. Droga ułożona z płyt więc tempo spadło ale dzięki temu, że napotkałem zerowy ruch, mogłem dać stopom odpocząć. Ból dokuczał niemalże od rana więc posłuchałem się kolegi, który na pierścieniu polecił mi czasem zdjąć buty i pokręcić trzymając stopy po prostu na wierzchu. Muszę przyznać że ulga wielka i mimo, że chwilowa, dała ogromną przyjemność.



W Bielinku zabrakło mi napojów :( zatrzymałem się na chwilę aby dolać resztki zapasów do bidonu i poszedłem popatrzeć na Odrę. WOW WOW WOW co tam się działo!!! Bolenie atakowały co kilka sekund, raz nawet chyba widziałem atak suma. Kurde tam jest masa ryb!! Jako zapalony wędkarz dostałem ślinotoku i żałowałem, że nie mam ze sobą wędki. Zobaczył to miejscowy wędkarz i chyba moja mina mówiła wszystko bo zaczęliśmy całkiem długą rozmowę o rybkach... heh gdzie te mazurskie ryby z dawnych lat...
Może się kiedyś tam wybiorę z wędką, spinningowanie nad Odrą to będzie moje kolejne małe marzenie :)



Ten sam Pan podpowiedział również, że pierwszy sklep jest kilka km przede mną, jednak gdy dotarłem na miejsce, pani zamknąwszy mi drzwi przed nosem i powiedziała, że wody mi nie sprzeda, bo nie... bo kasę ma wyłączoną i nic nie może zrobić. Dodam że była 13:00 w piątek :/ Wkurwiony zawinąłem się i pociągnąłem do Piasku - kolejnej miejscowości, gdzie kupiłem 3 butle wody na zapas. Będzie ciężej ale przynajmniej nie umrę na suchoty ;)


Tuż za Piaskiem czekał mnie przerywany podjazd około 6 km i 90 m w górę. Niby niewiele ale w najgorszym momencie wyszło ponad 10% więc nieźle, wiatr nie ustępował a słońce paliło. Full lampa jak to się mówi. Krótko mówiąc miałem dość.
Do Gryfina dokulałem się nie robiąc już zdjęć, od Gryfina do Szczecina podobnie, jedynie z małą różnicą, od Gryfina do Szczecina ciągnął się fatalny asfalt. FATALNY!!


W Szczecinie musiałem przedostać się na drugą stronę mostów.



Nie miałem czasu na oglądnie starówki, jedynie powspinałem się na miejskie górki, zdobywając kolejne szczecińskie DDR-y, mijając kolejne brukowane uliczki wydostałem się poza miasto w kierunku Kołbaskowa.
Dalej już jechałem spokojnymi drogami w kierunku północnym na Nowe Warpno gdzie miał być już koniec dzisiejszego etapu. Niemalże ciągle lasami, po nowych pounijnych asfaltach dotarłem na miejsce po 20 tuż przed zachodem słońca.
Zupełnie przez przypadek znalazłem stary dworek nad zalewem i po wypytaniu się mieszkańców odnalazłem kobietę zarządzającą terenem, po czym otrzymałem zgodę na rozbicie namiotu na obiekcie.



Piękne miejsce, równy trawnik, dostęp do wody, nic więcej nie trzeba. Szybko się rozbiłem, wykąpałem, obejrzałem filmik na you tube z telefonu i po skończeniu piwka poszedłem spać.
Noc zapowiadała się mega spokojnie i tak też było :)





Dane wyjazdu:
205.40 km 09:30 h
Prędkość śr.: 21.62 km/h
Prędk. max.: 46.00 km/h
W górę: 1187 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:28.0 °C Kal.: 8468 kcal
Rower: Radon

Tour de Zachodniopomorskie Dzień 2

Czwartek, 13 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Rano wstałem bezboleśnie. Niebo zachmurzone, powietrze chłodne ale jakoś tak parno się wydawało.
Zjadłem śniadanie, pożegnałem się z panią na recepcji i ruszyłem na drugą rundę wyprawy. Cel - południowo-zachodni kraniec województwa zachodniopomorskiego.

Z Wałcza kierunek Człopa, mógłbym tam dotrzeć jadąc prosto krajówką 22, ale po co? To by było za nudne. Parę kilometrów za miastem, w Strącznie, zjechałem z krajówki i spokojnie toczyłem przyjemnie zapowiadającym się asfaltem. Szybko jednak co fajne się kończy i tak też było w tym przypadku. Ślad na dakocie nakazał mi skręcić w polną drogę, która przez kolejne kilka 4-5 km raczyła mnie dziurami, piachem i kamieniami. W Dzikowie na szczęście nastąpiła miła zmiana na drogę asfaltową, pustą, z linią drzew po bokach, cud miód malina :)

Na chwilę zahaczyłem jeszcze raz o 22-kę i znowu skok w bok. Tym razem na szeroką leśną asfaltówkę wyglądającą jak stary pas startowy. Okazało się, że nie tylko ja nią jeżdżę :) TIRy, chcące uniknąć opłat viatol również się tam kierowały, na szczęście w ilościach znikomych, więc obyło się bez nerwów. Droga prosta jak strzała po horyzont.



W Człopie już gorąco, bardzo gorąco a to było dopiero około godziny 9:00!!! Pod małym sklepikiem zjadłem pyszną drożdżówkę, popiłem colą i popytałem miejscowych o moje kolejne etapy. Wygląda na to, że czeka mnie wiele mniej lub bardziej ciekawych dróg a także dostałem oficjalne ostrzeżenie przed wilkami :)

Tak czy inaczej azymut na Załom. Stara droga asfaltowa prowadząca do parku narodowego okazała się pięknie położoną, znośną drogą w przepięknym lesie. Zanim jednak dotarłem do Pustelni gdzie miał zacząć się park narodowy, zmieniła się ona w leśny dukt o przyzwoitej nawierzchni.



Drawieński Park Narodowy - piękny! Rewelacyjne lasy takie jakie kocham, jadąc przypomniały mi się czasy młodości, kiedy to spędzałem z tatą godziny na grzybach.



Powiem szczerze, że nawet kopny piach, który momentami zmuszał do zejścia z roweru, nie uprzykrzył mi jazdy :) Minąłem leśnictwo Sówka oraz Jaźwiny, gdzie las przecinała malownicza mała rzeczka.



Nie wiem czemu ale kolejny etap nie wrył mi się w pamięć niczym specjalnym. Drogi ciągnęły się na zmianę lasami, polanami, polami. Asfalty, kostki brukowe, lub też ubite szlaki leśne. Wszystko mijało a kilometry narastały sukcesywnie.
Pamiętam jedynie, że tuż za Chłopowem miałem odbić na Jarosławsko ale spotkałem okrutny bruk i szybko zdecydowałem się na objazd o parę km na południe aby uniknąć tej wątpliwej przyjemności. Objazd ten spowodował, że liznąłem dodatkową gminę w województwie lubuskim :) więc wielkiego żalu nie miałem :P


Z Barlinka do Myśliborza spokojnie, bez pośpiechu, gorąco jednak dawało się we znaki i wymuszało częstsze postoje niż to miałem w planach. Przekroczyłem po drodze nową trasę S3 - a mówią, że w Polsce rośnie mało nowych dróg :)



Raz również zasugerowałem się podpowiedzią telefonu i odbiłem z zaplanowanej trasy aby odwiedzić shella ale okazało się, że shella już nie ma :/ Wiem wiem - to tylko 2km dodatkowej jazdy ale byłem i tak zdenerwowany. Na dodatek zaczynało mocniej wiać z bliżej nie określonego kierunku.
Kierunek wiatru ukształtował się dopiero na ostatnim etapie z Myśliborza do Dębna i na szczęście dla mnie obrał kierunek pomagający :) Tym sposobem ostatnie 25km minęło mi bardzo szybko :)


W Dębnie zakupy na kolację, cola, piwko i worek lodu do coli :)
Parę kilometrów za miastem odszukałem małe jeziorko, gdzie na plaży mimo późnej pory odbywało się kilka grubych imprez a miejscowa młodzież dość głośno szalała przy grillach.
Objechałem zbiornik dookoła i znalazłem najlepsze miejsce na rozbicie namiotu, delikatnie oddalone od ścieżki ale względnie blisko jeziora. Postawiłem noclegownię, rozgościłem się, przepłynąłem się kawałek dla ochłody i zabrałem się za ognisko. Kiełbaska z ogniska - pychotka :) Spiłem browarka i do spania.



Dane wyjazdu:
194.60 km 09:35 h
Prędkość śr.: 20.31 km/h
Prędk. max.: 39.00 km/h
W górę: 1397 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:25.0 °C Kal.: 8197 kcal
Rower: Radon

Tour de Zachodniopomorskie Dzień 1

Środa, 12 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Przygotowań było niewiele. W sumie dostosowałem rower, zamontowałem bagażniki pod pełen zestaw sakw, opracowałem wygodny sposób przymocowania namiotu i karimaty do roweru (śpiwór zajął jedną przednią sakwę razem z pompowaną poduszką z decathlonu - nowy gadżecik kupiony na próbę).

Dwa dni wcześniej zrobiłem pełną listę rzeczy, które musiałem zabrać ze sobą, a w przeddzień spakowałem wszystko do sakw i zniosłem do auta. W tym całym zamieszaniu (wyjazd był nie do końca zaplanowany na akurat ten termin, a wszystko wyszło przypadkiem) nawet nie sprawdziłem prognozy pogody, a gdybym wiedział, że słońce tak konkretnie przywali, chyba bym się na wyjazd nie zdecydował.

Dzień wcześniej kupiłem sobie nawet nowe buty SPD, myślałem, że pomogą na moje dolegliwości ze stopami, ale o tym dalej.
W każdym razie w środę obudziłem się bez problemu, zapakowałem rower do auta i o 6:30 wyjechałem w drogę. Przede mną 130 km do miejsca startu, więc droga zajęła mi prawie 1.5h. Późno, wiem, ale start o godzinie 8 zadowalał mnie w zupełności, zwłaszcza, że moje plany na pierwszy dzień zakładały przejazd około 190 km i pierwszy nocleg w Wałczu w okolicach COS OPO.



Postominie auto zostawiłem na parkingu pod kościołem, szybko zapakowałem rower i bez zbędnego gadania zacząłem jechać. Niestety wraz ze mną na horyzoncie pojawił się front burzowy i z dala słychać było częste grzmoty a niebo przecinały błyskawice. Nieciekawa perspektywa na pierwszy dzień jazdy. Na oko oceniłem, że chmury burzowe ciągną się około 10 km a moja trasa prowadzi właśnie wzdłuż, więc jak dobrze przycisnę to może uda się wyprzedzić chmurki i uratować przed zlaniem. Na świeżaka, w pierwszy dzień noga podawała, więc nawet sakwy nie przeszkadzały aby trzymać dość szybkie tempo. Moja ocena 'na oko' była lipna, bo ostatecznie poczułem się bezpiecznie dopiero po 30 km, dopiero wtedy mogłem odsapnąć i zmniejszyć tempo. Grzmiało nadal ale już z tyłu, he he udało się :)

Przede mną jeszcze kawałek drogi asfaltem a potem miałem odbić na drogi, prowadzące po leśnych zakątkach i górkach. Co dziwne od tej pory asfalt był mokry a momentami bardzo mokry. Tak jakby front burzowy, który został z tyłu miał jakieś przednie skrzydło, które wcześniej solidnie oblało okolice. Fajnie się złożyło bo powietrze się oczyściło a krajobrazy zrobiły się jakaś tak przyjemniejsze dla oka :


W miejscowości Krąg odbiłem do lasu. Zaczęło się super, piękna droga, piękne lasy, pogoda przyjemna, ptaki śpiewają, nic tylko jechać :)



A potem zaczęły się schody - niemal dosłownie :) Droga przekształciła się w płyty (te z dziurami, nie wiem jak się fachowo nazywają) a podjazdy dochodziły do 12-14%... z sakwami, redukcja maksymalna a i tak sapałem jak przy oraniu pola :) Takimi górkami dojechałem do Wielina (wioska wyglądała na opuszczoną, zero żywej duszy na horyzoncie) gdzie znalazłem bardzo przyjemnie wyglądające jeziorko. Chciałem się nawet wykąpać ale plażę okupowała jakaś wielka rodzina w kamperze, nie chciałem im przeszkadzać, więc uzupełniłem bidony i ruszyłem w dalszą drogę.



Zaraz jak minąłem jezioro droga się popsuła i przez kilka km jechałem na stojąco, bo szlak był usiany dziurami i kałużami. Wtedy też okazało, się że oznaczenia dróg na mapach online można czasem włożyć między bajki. Ślad w dakocie poprowadził mnie prosto w las więc na szybko musiałem wybrać kierunek alternatywny i tym samym już w pierwszy dzień zmienić zaplanowaną drogę.
Tak dojechałem do Polanowa. Krótki postój na kanapkę i zdjęcie butów - stopy już znowu zaczęły dokuczać, tak więc nowe buty nie przyniosły poprawy, chyba należy pomyśleć o wizycie u lekarza, bo na BBTour będzie ciężko :/
Z Polanowa do Drzewian asfaltem, raz lepszym raz gorszym ale jechało się pozytywnie.



W Drzewianach zjechałem na boczną drogę w kierunku Białego Boru i co? Znowu planowaną trasę szlag trafił. Wywiozła mnie ona w kamienistą drogę, która po 1 km okazało się, że na dodatek jest totalnie zarośnięta i nieprzejezdna. Szybka nawrotka i na lekkim wkurwie, odganiając się od sfory psów z pobliskiego gospodarstwa wróciłem na drogę i obrałem kierunek boczną asfaltówką. Na to wszystko zaczęło również sączyć z nieba. W sumie wyszło super bo ochłoda się przydała a deszcz w takiej niewielkiej ilości nie przeszkadzał.



W Białym Borze nie posiedziałem długo tylko wskoczyłem na krajową 20 i prostą jak strzała drogą, przy o dziwo niewielkim ruchu dojechałem do miejscowości Gwda Wielka gdzie po raz kolejny wjechałem na szutry i różne inne dziwne nawierzchnie. Odtąd większość dróg do Wałcza stanowiły leśne dukty, dojazdy pożarowe i przecinki. Nie ukrywam, że jest to męcząca jazda, zwłaszcza z pełnymi sakwami, ale przy wolniejszym tempie wszystko można przetrzymać ;)


Gdzieś w okolicach miejscowości Borne Sulinowo, trafiłem na okrutnie dziurawą starą asfaltową drogę leśną, a na niej spotkałem pierwszego sakwiarza. Okazało się że bardzo miły starszy kolega wybrał się ze Śląska na 3 tygodniowy wyjazd :) Super :) Pogadaliśmy chwilę a potem nasze drogi prowadziły w rożnych kierunkach więc po miłym pożegnaniu każdy pojechał w swoją drogę. Ja zaraz po tym zatrzymałem się na małą pauzę przy leśnym zbiorniku retencyjnym.



Ciągle lasy, piaski, czasem kopne, korzenie na drogach, pełno owadów, gorąco, kurna odechciewało się momentami jechać. Pod koniec niechęć tak urosła, że zrezygnowałem ze skoku w bok aby zaliczyć dodatkową gminę i pojechałem najkrótszą drogą do Wałcza. Na miejscu szybkie zakupy na kolację i śniadanie, obowiązkowo cola i piwko i w te pędy na ośrodek.
A tam zmiany zmiany zmiany. Nie byłem tam już 10 lat (DZIESIĘĆ!!!) a wydaje się jakbym to jeszcze niedawno startował na mistrzostwach świata :( Pani na recepcji pamiętała mnie doskonale, a jak się okazało kolega, z którym trenowałem w latach 90-tych, jest obecnym z-cą dyrektora COSu, tym sposobem nocleg namiotowy przekształcił się w pokojowy-gratisowy z zimnym piwkiem w knajpce przy pogaduchach i wspomnieniach :)
Ale fajnie :)


Wieczorkiem przed spaniem nasmarowałem napęd, przepakowałem się i spać. Rano dalej w drogę