Info

avatar Hej!
Witam na moim blogu rowerowym :) Zostawilem z tyłu w
sumie: 53796.12 km
offroad: 2520.45 km
średnia: 23.21 km/h i jeszcze jestem za cienki aby smigac szybciej ;)
Pozdrawiam mxdanish
Wiecej o mnie.

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Odwiedzone regiony

Statystyki

Pogoda w Rumi

Ostatnie zdjęcia

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Gminy

Dystans całkowity:12720.83 km (w terenie 324.50 km; 2.55%)
Czas w ruchu:525:05
Średnia prędkość:24.23 km/h
Maksymalna prędkość:74.00 km/h
Suma podjazdów:67638 m
Maks. tętno maksymalne:169 (85 %)
Maks. tętno średnie:145 (73 %)
Suma kalorii:454435 kcal
Liczba aktywności:50
Średnio na aktywność:254.42 km i 10h 30m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
194.60 km 09:35 h
Prędkość śr.: 20.31 km/h
Prędk. max.: 39.00 km/h
W górę: 1397 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:25.0 °C Kal.: 8197 kcal
Rower: Radon

Tour de Zachodniopomorskie Dzień 1

Środa, 12 sierpnia 2015 · dodano: 17.08.2015 | Komentarze 0

Przygotowań było niewiele. W sumie dostosowałem rower, zamontowałem bagażniki pod pełen zestaw sakw, opracowałem wygodny sposób przymocowania namiotu i karimaty do roweru (śpiwór zajął jedną przednią sakwę razem z pompowaną poduszką z decathlonu - nowy gadżecik kupiony na próbę).

Dwa dni wcześniej zrobiłem pełną listę rzeczy, które musiałem zabrać ze sobą, a w przeddzień spakowałem wszystko do sakw i zniosłem do auta. W tym całym zamieszaniu (wyjazd był nie do końca zaplanowany na akurat ten termin, a wszystko wyszło przypadkiem) nawet nie sprawdziłem prognozy pogody, a gdybym wiedział, że słońce tak konkretnie przywali, chyba bym się na wyjazd nie zdecydował.

Dzień wcześniej kupiłem sobie nawet nowe buty SPD, myślałem, że pomogą na moje dolegliwości ze stopami, ale o tym dalej.
W każdym razie w środę obudziłem się bez problemu, zapakowałem rower do auta i o 6:30 wyjechałem w drogę. Przede mną 130 km do miejsca startu, więc droga zajęła mi prawie 1.5h. Późno, wiem, ale start o godzinie 8 zadowalał mnie w zupełności, zwłaszcza, że moje plany na pierwszy dzień zakładały przejazd około 190 km i pierwszy nocleg w Wałczu w okolicach COS OPO.



Postominie auto zostawiłem na parkingu pod kościołem, szybko zapakowałem rower i bez zbędnego gadania zacząłem jechać. Niestety wraz ze mną na horyzoncie pojawił się front burzowy i z dala słychać było częste grzmoty a niebo przecinały błyskawice. Nieciekawa perspektywa na pierwszy dzień jazdy. Na oko oceniłem, że chmury burzowe ciągną się około 10 km a moja trasa prowadzi właśnie wzdłuż, więc jak dobrze przycisnę to może uda się wyprzedzić chmurki i uratować przed zlaniem. Na świeżaka, w pierwszy dzień noga podawała, więc nawet sakwy nie przeszkadzały aby trzymać dość szybkie tempo. Moja ocena 'na oko' była lipna, bo ostatecznie poczułem się bezpiecznie dopiero po 30 km, dopiero wtedy mogłem odsapnąć i zmniejszyć tempo. Grzmiało nadal ale już z tyłu, he he udało się :)

Przede mną jeszcze kawałek drogi asfaltem a potem miałem odbić na drogi, prowadzące po leśnych zakątkach i górkach. Co dziwne od tej pory asfalt był mokry a momentami bardzo mokry. Tak jakby front burzowy, który został z tyłu miał jakieś przednie skrzydło, które wcześniej solidnie oblało okolice. Fajnie się złożyło bo powietrze się oczyściło a krajobrazy zrobiły się jakaś tak przyjemniejsze dla oka :


W miejscowości Krąg odbiłem do lasu. Zaczęło się super, piękna droga, piękne lasy, pogoda przyjemna, ptaki śpiewają, nic tylko jechać :)



A potem zaczęły się schody - niemal dosłownie :) Droga przekształciła się w płyty (te z dziurami, nie wiem jak się fachowo nazywają) a podjazdy dochodziły do 12-14%... z sakwami, redukcja maksymalna a i tak sapałem jak przy oraniu pola :) Takimi górkami dojechałem do Wielina (wioska wyglądała na opuszczoną, zero żywej duszy na horyzoncie) gdzie znalazłem bardzo przyjemnie wyglądające jeziorko. Chciałem się nawet wykąpać ale plażę okupowała jakaś wielka rodzina w kamperze, nie chciałem im przeszkadzać, więc uzupełniłem bidony i ruszyłem w dalszą drogę.



Zaraz jak minąłem jezioro droga się popsuła i przez kilka km jechałem na stojąco, bo szlak był usiany dziurami i kałużami. Wtedy też okazało, się że oznaczenia dróg na mapach online można czasem włożyć między bajki. Ślad w dakocie poprowadził mnie prosto w las więc na szybko musiałem wybrać kierunek alternatywny i tym samym już w pierwszy dzień zmienić zaplanowaną drogę.
Tak dojechałem do Polanowa. Krótki postój na kanapkę i zdjęcie butów - stopy już znowu zaczęły dokuczać, tak więc nowe buty nie przyniosły poprawy, chyba należy pomyśleć o wizycie u lekarza, bo na BBTour będzie ciężko :/
Z Polanowa do Drzewian asfaltem, raz lepszym raz gorszym ale jechało się pozytywnie.



W Drzewianach zjechałem na boczną drogę w kierunku Białego Boru i co? Znowu planowaną trasę szlag trafił. Wywiozła mnie ona w kamienistą drogę, która po 1 km okazało się, że na dodatek jest totalnie zarośnięta i nieprzejezdna. Szybka nawrotka i na lekkim wkurwie, odganiając się od sfory psów z pobliskiego gospodarstwa wróciłem na drogę i obrałem kierunek boczną asfaltówką. Na to wszystko zaczęło również sączyć z nieba. W sumie wyszło super bo ochłoda się przydała a deszcz w takiej niewielkiej ilości nie przeszkadzał.



W Białym Borze nie posiedziałem długo tylko wskoczyłem na krajową 20 i prostą jak strzała drogą, przy o dziwo niewielkim ruchu dojechałem do miejscowości Gwda Wielka gdzie po raz kolejny wjechałem na szutry i różne inne dziwne nawierzchnie. Odtąd większość dróg do Wałcza stanowiły leśne dukty, dojazdy pożarowe i przecinki. Nie ukrywam, że jest to męcząca jazda, zwłaszcza z pełnymi sakwami, ale przy wolniejszym tempie wszystko można przetrzymać ;)


Gdzieś w okolicach miejscowości Borne Sulinowo, trafiłem na okrutnie dziurawą starą asfaltową drogę leśną, a na niej spotkałem pierwszego sakwiarza. Okazało się że bardzo miły starszy kolega wybrał się ze Śląska na 3 tygodniowy wyjazd :) Super :) Pogadaliśmy chwilę a potem nasze drogi prowadziły w rożnych kierunkach więc po miłym pożegnaniu każdy pojechał w swoją drogę. Ja zaraz po tym zatrzymałem się na małą pauzę przy leśnym zbiorniku retencyjnym.



Ciągle lasy, piaski, czasem kopne, korzenie na drogach, pełno owadów, gorąco, kurna odechciewało się momentami jechać. Pod koniec niechęć tak urosła, że zrezygnowałem ze skoku w bok aby zaliczyć dodatkową gminę i pojechałem najkrótszą drogą do Wałcza. Na miejscu szybkie zakupy na kolację i śniadanie, obowiązkowo cola i piwko i w te pędy na ośrodek.
A tam zmiany zmiany zmiany. Nie byłem tam już 10 lat (DZIESIĘĆ!!!) a wydaje się jakbym to jeszcze niedawno startował na mistrzostwach świata :( Pani na recepcji pamiętała mnie doskonale, a jak się okazało kolega, z którym trenowałem w latach 90-tych, jest obecnym z-cą dyrektora COSu, tym sposobem nocleg namiotowy przekształcił się w pokojowy-gratisowy z zimnym piwkiem w knajpce przy pogaduchach i wspomnieniach :)
Ale fajnie :)


Wieczorkiem przed spaniem nasmarowałem napęd, przepakowałem się i spać. Rano dalej w drogę






Dane wyjazdu:
422.18 km 17:25 h
Prędkość śr.: 24.24 km/h
Prędk. max.: 49.00 km/h
W górę: 2237 m
CAD avg: 71 HR avg:111
Temp.:5.0 °C Kal.:18210 kcal
Wspólnie z:

Gminobranie w okolicach Olsztyna

Niedziela, 2 sierpnia 2015 · dodano: 02.08.2015 | Komentarze 1

Zaczęło się od tego że Paweł zaplanował wyjazd po kilka gmin w okolicach Gdańska. Fajnie się złożyło, że akurat znalazłem czas, więc postanowiłem się z nim zabrać ale delikatnie zmienioną trasą. Oni (razem z Gosią i Jankiem) mieli wystartować z Ełku i kierować się na Olsztyn a ja startując z Olsztyna miałem do nich dołączyć w Sorkwitach.
Pięknie wyszło, że od przyjazdu pociągu miałem jakieś 4h do spotkania więc postanowiłem zakręcić pętle wokół Olsztyna i przy okazji zebrać tamtejsze gminy do kolekcji.

Od rana w domu chaos, szybko przygotowałem dzieci na wyjazd do niani, zawiozłem je i utknąłem w korku wracając... Gdy dojechałem do domu, przebrałem się, dokończyłem pakowanie i okazało się, że z czasem do pociągu stoję 'na żyletki'. Szybko na rower i jak głupek pocisnąłem w kierunku Gdynia łamiąc po drodze sporo przepisów. Dotarłem 5 minut przed rozkładowym odjazdem ale pociąg okazał się spóźniony o 30 minut, do kas oczywiście jak to w sezonie kolejka ogromna więc od razu zrezygnowałem ze stania i udałem się do konduktora. O ile problemów z biletem nie było, to z miejscem jak to zwykle bywa, takowe się pojawiły. W końcu wylądowałem z rowerem w przedsionku zajmując zaszczytne miejsce przy kiblu.
Masa ludzi postanowiła spędzić weekend w Olsztynie i jechać właśnie tym pociągiem, więc ruch na drodze do kibla panował non stop, a moja trasa minęła mi na przesuwaniu roweru i przemieszczaniu się z kąta w kąt.

W końcu dotarłem do Olsztyna Zach, wysiadłem i od razu ruszyłem w trasę. Jako, że miałem opóźnienie około 20 minut, musiałem zagęszczać ruchy aby zdążyć na umówione spotkanie i nie dać czekać ekpie. Na starcie małe zakupy na shellu na wylocie z Olsztyna i jazda. Z krajowej 16-tki zjechałem szybko, zaraz za miastem i od razu trafiłem na fajną drogę, jechałem spokojnie aby się nie zamęczyć na początku a mimo wszystko Dakota całkiem szybko nabijała kilometry. Mijając kolejne wzniesienia, delektowałem się idealną pogodą na rower, pięknymi warmińskimi widokami i spokojem na drodze.

W pewnym momencie w lusterku zauważyłem czarne auto z niebieskim kogutem... hmm pomyślałem na początku, że to rządowe, ale jakoś dziwnie 'słabe' było :P Wyprzedzali mnie dwa razy zatrzymywali się przy zakrętach, w końcu podjechali do mnie zrównali się i poinformowali z uśmiechem, że za chwilę minie mnie peleton :) Okazało się, że jadę na trasie aktualnie rozgrywającego się wyścigu kolarskiego :P Dosłownie po 2 minutach stania na poboczu wyprzedził mnie peleton około 10 szosowców, pomachałem kolegom i ruszyłem dalej.
Było całkiem ciepło, a porównując z ostatnim tygodniem wręcz fantastycznie, więc napoje szybko znikały z bidonów, dlatego też jeszcze przed Sorkwitami zatrzymałem się na uzupełnienie paliwa i w końcu dotarłem na miejsce spotkania. Na liczniku 112 km, średnia prawie 28km/h.
Pod sklepem czekali już Paweł, Gosia i Janek. Dojechali kilka minut przede mną więc nasza synchronizacja udała się wzorowo :)
Zrobiliśmy 'szybkie' zakupy w sklepie, przygotowaliśmy się do drogi (usłyszałem przy okazji historię o drobnym wypadku Janka pod Mikołajkami, na szczęście rower cały a Janek skończył na odrapaniach i siniakach) i już razem ruszyliśmy krajową 16-tką.

Tempo wyraźnie spadło, ale nie przeszkadzało mi to, ponieważ z góry byłem nastawiony na przejazd turystyczny. Zignorowaliśmy zakaz wjazdu dla rowerów i pięknym asfaltem na 16-tce dojechaliśmy do Barczewa spędzając czas na rozmowach. W międzyczasie odwiedziliśmy BP aby kupić płyny i nie byłoby w tym nic specjalnego gdyby nie fakt iż Gosi wpadła latarka za wielki i ciężki regał z płynami do mycia szyb :) Musieliśmy większość butli wyciągnąć aby przesunąć szafę, heh pechowo wyszło ale latarka odzyskana.

Dalej za Barczewem oczywiście asfalt się wyraźnie pogorszył i te kilka km do Dobrego Miasta mierzyliśmy odporność naszych zadków na wstrząsy. W międzyczasie zrobiło się ciemniej i tym samym chłodniej, więc prawie wszyscy ubrali się cieplej i ruszyliśmy na Miłakowo. Asfalt miał być żyleta jak to mówi Paweł :) i faktycznie tak było - komfortowo, przyjemnie, tylko świerszcze i szum opon. Kolejny odcinek prowadził nas z Miłakowa do Ornety, gdzie staraliśmy się znaleźć stację paliwową aby wypić herbatkę ale bez powodzenia. Finalnie byliśmy zmuszeni dojechać aż do Elbląga.

Do Ebowa ;) dojechaliśmy jadąc po starej 7-ce - zerowy ruch i całkiem dobra nawierzchnia, na miejscu zajechaliśmy na stację (delikatnie łamiąc przepisy :P ) i postanowiliśmy zrobić dłuższy postój. Wciągnąłem dwa hotdogi (były mega smakowite), wypiłem pyszną, gorącą herbatę i zachciało mi się spać. Na szczęście nie tylko mi więc odosobniony nie byłem :) Niestety dłuższy postój sprawił, że ruszenie w dalszą drogę było znacznie trudniejsze a ochoty nasze zmalały niemalże do zera.
Po przekroczeniu rzeki w Elblągu, skończyły się pagórki i zaczęły się żuławskie równiny. Powoli zaczynało świtać, wiatru zero więc jechało się bardzo przyjemnie. Bez problemów i atrakcji dotarliśmy do Stegny gdzie odbiliśmy na Krynicę aby Paweł mógł zaliczyć brakujące gminy do kolekcji. Niechętnie tam się udałem (nie tylko ja z resztą) ponieważ akurat tamte gminy mam dawno odznaczone, ale co zrobić, plany były i zrealizować je było trzeba. Na szczęście Paweł zdecydował nie jechać o samej Krynicy ale jedynie do granicy gminy więc zaoszczędziliśmy ponad 10 km.

Po dojechaniu do gminy zrobiliśmy nawrotkę i udaliśmy się na prom. Na miejscu nie czekaliśmy długo, po 10 minutach prom podpłynął, zabrał nas i tym sposobem przeprawiliśmy się na drugą stronę Wisły. Dalej już poszło błyskawicznie, z Sobieszewa przez Przejazdowo szybko trafiliśmy na Gdańską starówkę. Zrobiliśmy fotkę pod Neptunem i ścieżkami rowerowymi tempem spacerowym udaliśmy się na Nowy Port i dalej nadmorskim DDRem do Brzeźna (szybkie fotki na molo), Sopotu (wizyta w McDonaldzie po kawkę) i do Gdyni.

Gosia ewidentnie miała dość, Jankowi się nie chciało zwiedzać, a ja myślałem już tylko o zimnym piwku :)

Wyjazd fajny i w gminy owocny - wpadło 16 nowych. Spokojne tempo i normalniejsza pogoda sprawiły, że przyjąłem dystans niemalże bezboleśnie - lekkie bóle były ale wszystko znośnie :)
Ile wypiłem nie mam pojęcia ale hektolitry :)

Mam nadzieję że nie będzie to mój ostatni taki wyjazd w tym roku :)

Zaliczone gminy: Barczewo, Biskupiec, Dywity, Dźwierzuty, Gietrzwałd, Godkowo, Miłakowo, Olsztyn, Pasłęk, Pasym, Purda, Sorkwity, Stawiguda, Szczytno - teren miejski, Szczytno - obszar wiejski, Świątki




Kategoria 3. 100-?, Gminy

Dane wyjazdu:
157.64 km 05:16 h
Prędkość śr.: 29.93 km/h
Prędk. max.: 47.00 km/h
W górę: 934 m
CAD avg: 80 HR avg:
Temp.:15.0 °C Kal.: 7892 kcal

Rozruch po pierścieniu

Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 1

Tak tak, rozruch po tygodniu. Nie mogłem sie zdecydować aby wcześniej siąść na rower i cokolwiek pokręcić. Palce w dłoniach nadal nie doszły do siebie, tak jak i u nóg z resztą. No ale po tygodniu leżenia bykiem, grilowania, piwkowania i wędkowania trzeba było w końcu się ruszyć.
Rower wyciągnąłem z bagażnika (tak leżał tam biedny przez cały tydzień), złożyłem, wyczyściłem i nasmarowałem.
Rano o 4:30 pobudka, mikro śniadanie (dwa batoniki) i w drogę.
Na zewnątrz zimno i nadal wieje całkiem mocno. Z prognoz będę miał w twarz aż do Ruciane Nida ale nic to jadę. Przez miasto się przekulałem tak aby się jeszcze rozruszać po przebudzeniu, ulice po wczorajszej imprezie wyglądają jak scena z Walking Dead, pełno niedobitków, ledwo się poruszających młodych ludzi, lub tez po prostu śpiących na przystankach :) Będą mieli ciężką niedzielę :)
Do Nowej Wsi spokój, pusto na drodze, skręcam na Białą Piską, ignoruję zakaz dla rowerów (korzystam z wczesnej niedzielnej pory) i jadę. Wieje w gębę, całkiem mocno, jest też delikatnie pod górkę ale wszystko to rekompensuje super asfalt. Mimo, że kręcę całkiem dynamicznie, po godzinie jazdy nadal mi zimno, cholera, a myślałem, że ubrałem się ciepło. Jakoś trasa idzie, do Pisza bez problemu, pojawia się słońce więc i mi robi się cieplej, jest dobrze. W Piszu szybka fotka na moście i jadę dalej. Odcinek do Rucianego prosty jak strzała, nie przeszkadza nawet wiatr więc przemykam go momentalnie i stawiam się w Rucianem, krótki przystanek na sikanie za miastem i jadę dalej na Uktę - Mikołajki. Od Ukty trochę gorszy asfalt, ale nadal porównując z pierścieniem jedzie się jak po szkle :P
W Mikołajkach zatrzymuję się na fotkę na moście i zakupy w sklepie. Wypijam puszkę coli i wciągam serniczek (jest mega pyszny ale pewnie dlatego że jestem po prostu głodny). Na pauzie podjeżdża do mnie gość na szosie, wymieniamy kilka zdań, kolega jest z Garwolina, sympatycznie się gadało ale się żegnamy i jadę dalej.
Od Mikołajek powinienem mieć już wiatr sprzyjający, w sumie by się zgadzało ale dopiero od Pszczółek. Od tej pory już nieźle niesie. Górki idą niektóre niezauważalnie, przelotowa 33-34 km/h, w tym tempie mijam Orzysz i zbliżam się do Ełku. Wiatr ciągle pcha, noga nawet podaje ale czuję zmęczenie i mimo wszystko nadal efekty uboczne po pierścieniu. Nie mogę znaleźć wygodnej pozycji na kierownicy, bo dłonie stale odrętwiałe.
Z Orzysza do Ełku średnia ponad 32km/h :) czad

Doszły dwie gminy - Ruciane Nida i Piecki




Kategoria 3. 100-?, Gminy, Ok. Ełku

Dane wyjazdu:
610.00 km 24:15 h
Prędkość śr.: 25.15 km/h
Prędk. max.: 55.00 km/h
W górę: 2646 m
CAD avg: 77 HR avg:125
Temp.:36.0 °C Kal.:11000 kcal

Pierscien Tysiaca Jezior 2015

Sobota, 4 lipca 2015 · dodano: 08.07.2015 | Komentarze 2

Pierwsze podejście, dziewiczy rejs, próba świeżaka, różnie można to nazwać, ale na pewno nie było to lekkie przeżycie. Ale od początku...

Termin Pierścienia zgrał się z początkiem mojego urlopu, więc z Rumi zapakowaliśmy się na ponad dwutygodniowy wyjazd i w drogę. Trasa przeszła lekko ale mimo wszystko zakończyło się to nieprzespaną nocką. Na następy dzień przepakowanie auta i o 12:30 jazda na umówione spotkanie z Pawłem (dodoelk), Gosią i Darkiem. Cztery rowery, załatwiłem trzy chwyty na dach ale na miejscu okazało się że jeden nie pasuje na rozstaw belek i od początku plan trzeba było delikatnie zmienić. Dwa rowery na dach i dwa do bagażnika. Daliśmy radę - focus okazał się bardziej pakowny niż nam się wydawało.

W drodze porozmawialiśmy o trasie, planach przejazdu i oczywiście objechaliśmy drugą część Pierścienia aby wiedzieć na czym stoimy. Na miejsce dotariliśmy przed 17, nie jest źle, miejsce na namioty jest, więc szybko swoje chatki rozstawiliśmy o udaliśmy się nad pobliską rzeczkę, co jak się później okazało jest stałym elementem tego rajdu ;) Całkiem przyjemnym tak na marginesie poneiważ woda przyjemnie chłodna a słońce już w piątek pokazało, że w weekend zamierza konkretnie przywalić.
Wieczorkiem ognisko, kiełbaski, piwko i rozmowy w nowym towarzystwie. Ze zdjęć poznałem kilka twarzy ale nie ze wszystkimi udało się porozmawiać. W międzyczasie serwis obsługujący imprezę zlikwidował mi luzy w tylnej piaście, które zauważyłem w momencie składania roweru po dojechaniu na miejsce, a przy okazji nabyłem magnez i dwa żele dla testu. Zmęczenie dało mi się we znaki więc po 23 już leżałem w śpiworze. Noc lekko nerwowa, sen nie do końca spokojny ale mimo wszystko udało się bezboleśnie przebudzić przed 6.

Poranek lekko wilgotny ale już wtedy słońce zaczynało palić. Szybkie śniadanko, kanapki i herbatka, sprawdzenie sprzętu, ubrań i w sumie byłem gotowy. Nie udało się zebrać na start honorowy za wozem strażackim więc tylko odprowadziliśmy go wzrokiem i spokojnie z opóźnieniem wspólnie z Gosią i Pawłem udaliśmy się do Lubomina na start ostry. W sumie dobrze wyszło, ponieważ start miałem wg rozpiski o 8:30 (5 minut po Pawle i Gosi oraz 5 minut przed Darkiem) a termometr już pokazywał 27'C!!!

Plan był taki, że Paweł z Gosią ruszą i będą spokojnie jechać a ja oraz startujący po mnie Darek mieliśmy ich sukcesywnie gonić. Paweł i Gosia wystartowali, ja jeszcze 5 minut luzu i w końcu też ruszyłem. Moja grupka na szczęście nie wypaliła do przodu więc miałem chwilkę aby się rozkręcić i poleciałem do przodu razem z jednym gościem, którego imienia się nie dowiedziałem. Wiaterek na początku delikatnie pomagał więc tempo było szybkie, na tyle szybkie, że Pawła i Gosię złapałem po 25 km, oraz na tyle szybkie że na początku trasy zbyt późno zauważyłem chamski bruk i wpadłem w niego z prędkością ponad 40km/h. Rower przetrwał ale muszę przyznać że była to chwila grozy, ponieważ bruk to delikatne słowo a bardzie by pasowały ułożone kamulce... Mogę śmiało powiedzieć, że to tempo to był błąd, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Oczywiście zwolniłem i już w trójkę jechaliśmy do pierwszego PK w Reszlu.

Słońce paliło niemiłosiernie, więc nie zdziwiłem się kiedy Gosia zdecydowała, że rezygnuje z jazdy z nami (od początku z resztą była tak umówiona z Pawłem, że puszcza go samopas ;) ) więc finalnie na 1PK dotarliśmy we dwójkę. Minęło 70 km od startu a moje dwa litrowe bidony były puste! Napoje w tej temperaturze szły ultra szybko a nie zamierzałem ich oszczędzać, żeby się gwałtownie nie odwodnić. W Reszlu na rynku uzupełnienie płynów, drożdżówka i moczenie głowy z pompy - mega podziałało, mimo że tylko na chwilę, to poczułem wielką ulgę. Kilka minut po nas na rynek wpał Darek a po nim Gosia. I od tej chwili jechaliśmy już we trójkę.

W sumie w Reszlu spędziliśmy jakieś 10 minut i ruszyliśmy do przodu. Od początku zauważyłem, że chłopakom noga podaje a mi tak ostre tempo było nie na rękę, ale spróbowałem walczyć. W połowie drogi przed Sztynortem stwierdziłem, że bez sensu abyśmy jechali razem ponieważ, niepotrzebnie muszą przeze mnie zwalniać, tak więc od tego momentu zaczęła się moja jazda solowa (znowu!!), tylko tym razem do mety zostało mi ponad 500km... Do tego niestety już zaczęły mnie piec stopy, cholernie szybko ale to pewnie zasługa temperatury. Jeszcze idzie kręcić ale co będzie potem?

Do 2 PK w Sztynorcie dojechałem ponad 10 minut po chłopakach ale przyczyną takiej wielkiej przerwy była nie moja jazda ale gapiostwo, gdyż punktu szukałem zbyt szybko w jakimś porcie zamiast spojrzeć na mapkę. Mniejsza z tym. Na miejscu znowu musiałem zalać bidony (oba) i wciągnąłem kilka kawałków arbuza, zmoczyłem nogi i głowę w jeziorze po czym ruszyłem dalej.

Trzecim punktem jest rynek w Gołdapi, ale droga do niego była okrutna. Fatalna nawierzchnia przez wiele km i dopiero od Bań Mazurskich pojawił się fajny asfalt i długi delikatny ale namiętny podjazd, który ciągnął się pod samą Gołdap. Przed Baniami, zatrzymałem się w sklepie i spożyłem odżywczą colę, która nie ukrywam postawiła mnie lekko na nogi a głowę potraktowałem lodowatą wodą żywiec w ilości pół litra ;) Na PK czekało kilka osób. Punkt ubogi w cień ale udało się usiąść pod drzewem i zjeść znowu arbuza a na nogi wylać galon wody z pompy umiejscowionej na rynku. Nogi parzyły okrutnie a fizycznie i psychicznie byłem wykończony. Nawet napisałem do żony smsa że czuję się fatalnie, czego nigdy jeszcze w życiu nie zrobiłem. Byłem o krok od rezygnacji, a nawet nie o krok a o mały kroczek ale cóż, trzeba było zbierać dupsko w troki i ruszać dalej. 200km za mną i 400 przede mną.

Kierunek Rutki Tartak. W sumie krótki odcinek, niewiele ponad 50km przyjąłem prawie bezboleśnie. Niewiele podjazdów oraz jeden mega rewelacyjny zjazd w Wiżajnach. Kilka szybkich serpentyn oraz wspaniałem widoki rekompensowały męczarnie na słońcu oaz przymus wypinania butów na każdej nadażającej się okazji. W Rutkach w knajpce czekał na mnie żurek oraz zimna woda do bidonów :) Klasa.
Oczywiście dałem nogom odpocząć i połaziłem bez obuwia, oj słabo znoszą ten rajd moje stopy słabo... Przy okazji dowiedziałem się że chłopaki mają nade mną już ponad 45 minut przewagi, nieźle muszą cisnąc choć tak na prawdę to ja za długo marudzę na punktach.

Zaraz za Rutkami Paweł ostrzegał mnie przed ostrą ścianką, ale nie spotkałem takiej :P Pierwszy podjazd za rondem poszedł gładko a potem do Sejn już pięknie lekko z górki i przez lasy. A do tego wszystkiego robiło się powoli ciemno! Czy będę dziś tęsknił za słońcem? Zdecydowanie NIE!! Nogi jakby dostały drugie życie, kręcą wreszcie w moim rytmie, serducho się uspokoiło a oddech już był zupełnie miarowy. Lampki włączyłem i jedziemy. Przyjemny chłodek, zero wiatru, gładkie tafle mijanych jezior, mmmmm to jest to piękno roweru :)
A i przy okazji najadłem się komarów i much :P

Po drodze do Sejn minąłem większą grupkę chłopaków, którzy sobie urządzili postój a na miejsce dotarłem około północy. Zero zmęczenia, jest dobrze. Punkt znalazłem bez problemów ale dla niektórych osób nie było to takie oczywiste, faktycznie był lekko schowany na parkingu. Na punkcie miłe panie zrobiły mi kawkę, mimo iż bez mleka, smakowała wybornie. Uzupełniłem wodę w bidonie i wio na Augustów.

Przez moment jechałem z dwoma starymi wyjadaczami, kurczę dają radę panowie. Po paru km jednak odpuszczają a ja znowu jadę sam. Parę km za Sejnami telefon od Pawła - są już w Augustowie - kurna to ponad 1.5 h ale ze mnie maruda... Krajowa 16-tka ugościła mnie pięknym asfaltem i znikomym ruchem więc pocisnąłem do przodu mijając kolejne osoby. Może bym się nie spieszył ponieważ założeń nie miałem już wtedy żadnych, ale stwierdziłem, że lepiej jest jednak przycisnąć w nocy i tym samym zmniejszyć męczarnę w słońu na dzień następny. Tak mnie wciągnęła jazda, że przegapiłem zjazd w boczną uliczkę, którą powinienem był pojechać, a zanim się zorientowałem nadgoniłem 1km :/ Wracam na trasę zawracając po drodze peleton który mało co nie zrobił tego samego błędu.
W Augustowie rosołek i schabowy z ziemniakami (pycha) oraz kompot z truskawek :) którego wlewam do jednego z  bidonów.
Przy okazji wymiana bateri w lampie, dakocie oraz profilaktyczne smarowanie zadka (jeszcze mnie nie boli WOW).

Przede mną długi odcinek, prawie 90 km do Wydmin, ruszam więc dalej nie oglądając się na innych. Z Augustowa wyjechałem zgodnie z trasą ale nie było to miłe doznanie, bruk oraz pijane towarzystwo imprezowe oraz wszędzie walające się butelki, jednym słowem - slalom. Dalej już znajome tereny - Raczki (zupełnie pusta droga), Olecko (mały postój na siku) i Wydminy. Powoli robi się jasno ale temperatura wyraźnie spada. Jadę jednak twardo na krótko.
W Wydminach pomidorowa, herbatka i zakładam długi rękaw ponieważ zaczyna mnie telepać - zły znak. U serwisanta rowerowego kupuję koncentrat izotoniczny i wlewam go do bidonów, jest całkiem smaczny oraz jak się później okazało nie mam po nim zgagi - jest nieźle.

Kolejny długi prawie 80 km odcinek do Mrągowa. Świta, robi się cieplej więc zdejmuję długi rękaw ale czasem jeszcze są miejsca chłodniejsze, zwłaszcza kiedy przebijam się przez pasma mgieł porannych. Ruszyliśmy w siedmioosobowej grupie, ponieważ ja miałem nawigację a chłopaki nie chcieli błądzić. Tempo jak to w grupie wyższe, za wysokie dla mnie. Dobujałem się przez Giżycko a przed Woźnicami odpadłem i powróciłem do jazdy solo. Pojawiają się znowu kiepskie drogi a niektórych bym w ogóle drogami nie nazwał. Odcinek Pszczółki - Ryn to chyba najgorszy fragment trasy. Rower ledwie zipie, plomby wypadają ale trzeba jechać dalej. DO tego robi się gorąco, cholernie gorąco, a na koniec przed Mrągowem czekało na mnie kilka mocnych górek na pełnej patelni. Doszło do tego że musiałem stanąć na chwilę żeby odpocząć. Noc, która dała chwilę spokoju stopom minęła więc parzenie podeszw znowu wróciło, wynikiem czego było natrętne wypinanie się z pedałów przy każdej okazji. Do dupy z taką jazdą...

W Mrągowie mam dość... wiem że została setka do mety, wiem że zrobiłem życiówkę dobową - 500 km ale jakoś nie robi to na mnie wrażenia i ciągle myślę co będzie dalej. Wiem, że czekają mnie górki, upał i słabe asfalty a na koniec słynna serpentyna.
Zacząłem walkę o przetrwanie. Odcinek do Kilkit jechałem ze starszym panem i to był błąd. Tempo ultra wolne, częste przerwy więc czas się dłużył. Dlatego też zdecydowałem się jechać ostatnie 50 km znowu sam.
Słynną serpentynę pokonałem sprawnie, pocieszyłem oko widoczkiem i kręcę dalej. Zostało jakieś 25km do mety a ja dogoniłem Bogdana, z którym to dojechałem już do końca.

Na metę w Lubominie wpadłem o 13:30, czyli plan w sumie zrealizowany - zamknąć się w 30h brutto oraz 24h netto.
Wyszło mi 29:48 brutto oraz 23:54 netto, zaczynając od startu w obozowisku a kończąc na mecie ostrej w Lubominie.
To była bardzo szczęśliwa chwila, zjadłem kiełbaskę wypiłem zimną wodę, zmoczyłem głowę, zdjąłem buty i wtedy sobie przypomniałem, że musimy jeszcze dojechać na kamping, i to na kołach. Kurna kolejne ponad 10km. Ledwie kręciłem. Tempem żółwim jakoś dojechałem i tam gdzie zostawiłem rower przy namiocie na trawie, tam tez leżał do wyjazdu :P

No cóż, słońce grzało więc nie było mowy o spaniu nawet w cieniu. Wykąpałem się pod prysznicem po czym namówiłem Pawła na wizytę nad rzeką, aby dać ukojenie stopom w zimnej wodzie a przy okazji obgadać trasę. Strzał w dziesiątkę :)
Potem tylko rozdanie medali, piwko, ognisko, świnia, kiełbaski i długie długie pogaduchy z poznanymi ludźmi.

Imprezka w mega fajnym klimacie, fantastyczni ludzie, Robert super gość, z którym każdy mógł sobie pogadać, nie ważne czy się znaliśmy czy też nie.
Nawierzchnie - ogólnie nie pamięta się tych dobrych a te fatalne siedzą w głowie bardzo długo, zdecydowanie za słabe na szosówki, ale to moje zdanie.
Pogoda - co tu dużo mówić, masakra... Tu przegrałem na całej lini.
Wynik - zadowalający jak na moje możliwości, choć wiem, że przy niższej temp. pojechałbym sporo szybciej.
Paweł i Darek - szacun za wynik, zwycięzcom gratuluję i zazdroszczę nogi!!! Gosia wielkie graty za wytrwałość - dwa dni w upale? Kaman!!!

Wpadło kilka gmin ale jeszcze nie zrobiłem podsumowania.

Generalnie większość na zdecydowany plus :) Czy jestem zadowolony? Chyba tak w końcu to jest dla mnie aż 600km.

Jedyny minus to dakota dała ciała i mam ślad tylko od Augustowa :(

Do Augustowa narysowany ręcznie:

I od Augustowa już zapis:

Zaliczone gminy:
Srokowo, Węgorzewo, Kolno, Jeziorany, Dobre Miasto, Wiżajny, Rutka Tartak, Szypliszki, Puńsk, Krasnopol, Sejny wiejski, Sejny miejski, Giby, Płaska, Augustów miejski, Raczki


Dane wyjazdu:
195.00 km 06:32 h
Prędkość śr.: 29.85 km/h
Prędk. max.: 55.00 km/h
W górę: 1321 m
CAD avg: 78 HR avg:135
Temp.:17.0 °C Kal.: 4475 kcal

Kaszebe Runda 2015, miało być w grupie a wyszło solo (jak zwykle)

Niedziela, 31 maja 2015 · dodano: 31.05.2015 | Komentarze 4

Pierwsza impreza w tym roku. W zeszłym roku startowałem na MTB na 125 km a w tym już uderzyłem na najdłuższy dystans, przy czym z powodu wymiany nawierzchni skrócono go z 225 na 195km (i dobrze ;) ).
Ale od początku... Dwie zarwane nocki pod rząd, masakra, wczoraj czułem się jakby mnie czołg przejechał a przed Kaszebe musiałem wstać o 4 żeby na 6 być na miejscu, po drodze zgarniałem kolegę, który też postanowił się wziąć za bary z rajdem ale na dystansie średnim. Na miejscu bylismy o czasie, wysiadamy z auta a tu kurna zimno jak cholera, miałem wielki dylemat jak się ubrać ale postanowiłem jednak postawić na krótki dół i górę lekką na długi rękaw - strzał w dyszkę. Mimo że wiatr piździał jak w kieleckiem ciuchy dobrane były elegancko. Rower przygotowany, wszystko gotowe.
Do startu byliśmy umówieni w 6 osób i tak tez się spotkaliśmy i ruszyliśmy.
Pierwsze 30 km jechaliśmy w grupie, tempo nawet ostre jak na mnie i na moje ambitne plany przejechania dystansu ciagiem, ponieważ trzymaliśmy średnią prawie 33km/h a było ostro pod wiatr. Zacząłem się zastanawiać jak to się dla mnie skończy ale cóż, ryzyk fizyk ;)
Przyszła kolej na moją zmianę w naszym mini peletonie, ciągnę 3km dalej w tym tempie, odwracam się a tu pusto... grupy nie ma. Bez sygnału zostali sobie. Pomyślałem sobie, czekam. Zwolniłem tempo, wyłonili się zza zakrętu ale nie dochodzili więc jednak zrezygnowałem i puściłem się solo w pogoń za małą grupką przede mną. Okazało się, że cisnęli chłopaki więc aby ich dogonić musiałbym się wypruć na samym początku. Poddałem się i od tej pory jechałem solo z mały przerywnikami gdy się doklejałem do jakiejś grupki.
Do setnego kilometra wmordewind... (porywy sięgały wg meteo do 40-50km/h) także do nawrotki dojechałem spruty psychicznie ale noga nadal jakoś podawała. Tempo spadło ale do takiego mojego ulubionego a starałem się pilnować aby HR nie przekraczało140 (nie licząc podjazdów).
Tak jak wspomniałem od setnego km zmienił się kierunek jazdy na północny więc wiatr zaczął sprzyjać, postanowiłem trzymac nadal tempo nie szarpiąc się tak, aby w miarę możliwości wykorzystać wiatr dmuchający z boku w plecy i było ok. Do 150 km nadal średnia powyżej 30km/h więc wszystko zgodnie z planem, ale tu zaczęły się kłopoty. Zmieniła się nawierzchnia, asfalt niby nie dziurawy ale miał powierzchnię strasznie porowatą, co wprowadzało rower w okropne drgania. Nie wiem czemu ale wymęczyło mnie to okrutnie i po 20km takiej jazdy złapałem jakiegoś doła. Do tego należy doliczyć fakt, iż nie stając przy wodopojach skazałem się na jazdę na dwóch bidonach 0.6L isostara co w efekcie dało skrupulatne dawkowanie napojów na ostatnich 50km.
Na metę dojechałem już bez przeszkód ale zmęczenie dało się we znaki, nie walczyłem już na podjazdach a na zjazdach korzystałem tylko z mojej masy ;)
Czas na mecie 6:26 nieźle ale garmin wyliczył zaledwie 191km podczas gdy GPSies i Google Maps dały 197...
W sumie zapisuję sobie 200km czyli 197 plus 3 dojazdu do auta ;)

Zadowolenie jest, plan spełniony, prognostyk dobry przed sezonem :)
Trzeba trenować dalej a najlepiej zgubić parę kilo :P

PS wpadły trzy gminy :)

Pamiątkowe foto



Kategoria 3. 100-?, Imprezy, Gminy

Dane wyjazdu:
165.68 km 09:36 h
Prędkość śr.: 17.26 km/h
Prędk. max.: 40.00 km/h
W górę: 1377 m
CAD avg: HR avg:
Temp.:8.0 °C Kal.: 6906 kcal
Wspólnie z:

Harpagan

Sobota, 18 kwietnia 2015 · dodano: 18.04.2015 | Komentarze 4

Dziewiczy rejs na Harpaganie i od razu na głęboką wodę. Dystans 200km, 20 checkpointów, i piaszczyste drogi Kociewia...
Na miejscu pojawiłem się dzień wcześniej, aby spotkać się z Pawłem, Gosią i może poznać nowe gęby ;) Od razu po przyjeździe impreza wydała się 'swojska', fajny klimat, spanie na sali gimnastycznej, piwko wieczorne, pogaduchy i kilka godzin snu.
Pobudka o 5 rano, ponieważ start naszej grupy został zaplanowany na 6:30, szybkie śniadanko, ubrany, zwarty i gotowy poszedłem po rower a tu deszcz... i to całkiem nie mały. Cóż, nikt nie mówił, że będzie lekko.
Start zgodnie z planem i wspólnie podjętą decyzją zaczęliśmy od punktów na północy (większość organizator rozlokował na południe od startu). Pierwsze kilometry w chlapie, błotku i piachu więc i rower od razu zaczął rzęzić, pięknie się zapowiada nie ma co, pocieszające jest to że nie tylko u mnie się to dzieje :P
Pierwszy punkt poszedł całkiem sprawnie, z resztą nie byliśmy osamotnieni w tym wyborze, potem już odskoczyliśmy od reszty i pojechaliśmy swoimi drogami. Jak tylko pogoda się poprawiła od razu przyjemniej się jechało, nawet wiatr jeszcze nie zdążył popsuć nam humorów. Kolejne punkty wpadały bez większych przygód, no może z wyjątkiem spotkania z wyjątkowo dużym dogiem przy gospodarstwie. Tempo mieliśmy spokojne, ale równe, punkty również znajdowaliśmy raczej bez problemów, jedynie męczące były coraz częstsze drogi piaszczyste na leśnych przecinkach oraz padający sporadycznie deszcz lub deszcz ze śniegiem.
Oczywiście nie ma imprezki bez małej wtopy sprzętowej, nie pamiętam w jakiej wiosce to było ale nage usłyszałem cichy brzęk i hamulce odmówiły współpracy. Okazało się, że wypadła zawleczka od klocków w hydraulikach a wraz z nią jeden klocek wylądował na ziemi. Jak to się stało? Nie mam pojęcia... Na szczęście Gosia znalazła kawałek drutu którym przymocowałem klocki i z taką prowizorką dojechałem już do końca.
Po 6 godzinach zaczynaliśmy odczuwać braki w napojach więc zdecydowaliśmy nadłożyć drogi o zajechać do miejscowości Osie. Szybkie zakupy, mała pauza i dalej w drogę. Na następnym punkcie za zakupami do naszej skromnej grupki dołączył kolega więc od tego momentu jechaliśmy już w czwórkę.Od tego samego punktu nasza podróż skierowała się na północ więc przez same lasy i pod 'lekki wiaterek' ;)
25km przed bazą, zaczynaliśmy liczyć czy aby zdążymy się wyrobić w limicie czasowym i w efekcie zrezygnowaliśmy z kolejnego punktu, a na już sam koniec odskoczyłem od grupy aby na spokojnie zmieścić się w czasie.

Było kilka ciekawych punktów, pod starym wiaduktem kolejowym (tam tez spotkałem rehailitantów Szymka), czy też przy starej kładce niedaleko Kasparusa a poza tym ogónie świetna impreza.

Czas netto: 9:36,17
Czas brutto: 11:50,47
Punkty kontrolne: 15/20
Punkty wagowe: 48/60

Noga podawała spokojnie, więc wiem, że można lepiej pojechać jednak jak na pierwszy raz - jestem zadowolony.
Po wszystkim wciągnąłem spaghetti, opiłem się coli, zapakowałem rower do auta i fruuu do domu. Trochę było żal opuszczać zwłaszcza że zapowiadała się mała imprezka ale trzeba było cisnąć do domu :) Następnym razem nie odpuszczę :)




Kategoria 3. 100-?, Imprezy, Gminy

Dane wyjazdu:
210.05 km 07:20 h
Prędkość śr.: 28.64 km/h
Prędk. max.: 55.00 km/h
W górę: 1122 m
CAD avg: 76 HR avg:127
Temp.:13.0 °C Kal.: 5875 kcal

200 km po 10 gmin do kolekcji

Czwartek, 19 marca 2015 · dodano: 19.03.2015 | Komentarze 0

Pierwotny plan był na 300 ale wyszło, że musiałem skrócić do 200 km. W takim wypadku zmieniłem kierunek i pojechałem po 10 brakujących gmin.
Pobudka o 5:10, patrzę przez okno: powoli świta, wiatru brak i szron na samochodach... cholera, niedobrze, jak się ubiorę za ciepło to w dzień będę zdychał a z kolei rozbierać się w trakcie bez sensu. Zaryzykowałem i ubrałem się tak na 5-10 st.C, bo nie chciałem się za bardzo pakować w plecak.
W drodze na pociąg zmarzłem jak cholera ale na szczęście to tylko 5 km i poszło szybko. Na dworcu kasy zamknięte a do pociągu 15 minut. Odczekałem swoje na peronie i jak tylko podstawili wagony wbiłem się na dobrą miejscówkę. W pociągu było tak nagrzane, że momentalnie mnie zmuliło na spanie. Nie poddałem się jednak bo trzeba było zjeść śniadanie, żeby mieć siły na zaplanowane dwie stówki.
Wcinałem kanapki, popijałem herbatką a za oknami umykały równiny żuławskie. Co kilkaset metrów pasały się w spokoju stada saren. Piękny widok, szkoda że nie miałem lustrzanki.
A rower spokojnie dyndał na wieszaku i czekał na swoją kolej :)


Pociąg dojechał na miejsce, wysiadłem z cieplutkiego wagonu a na zewnątrz nadal zimno, ale cóż trzeba jechać bo czas ucieka.
Pierwsze 20 km to była porażka... minęła prawie godzina zanim się wybudziłem z zamulenia, na domiar tego pierwsze 20 km było ciągle pod górkę. Średnia nie powaliła mnie na kolana...
Dopiero po godzinie otępienie nóg odpuściło i zacząłem jechać - 30-32 na budziku i wio do przodu. Kilka zygzaków żeby wstąpić w brakujące gminy i w końcu dotarłem do Pelplina, gdzie odbiłem na Tczew. Zrobiłem błąd i postanowiłem jechać podrzędną drogą równoległą do krajowej 91-nki. Kurna chata 14 km po strasznych dziurach, obawiałem się, że moje koła się poddadzą ale dały radę yeah :)
Na 91-nce już spokój. Szerokie poobocze, równa droga i tak momentalnie znalazłem się w Tczewie. Tu zonk. remonty pełną parą i 4 wahadłówki po drodze, straciłem sporo czasu zanim się wydostałem z miasta. Do Pszczółek już znowu spokój i tam też odbiłem na Cedry. Pierwszy postój na rozprostowanie kości - 80 km za mną, nie jest źle.

Zaczęły się równiny - 50km bez wzniesień. Mimo, iż wiatru niby miało nie być ale na tych przestrzeniach potrafiło dmuchnąć. Kręciło przy tym niemiłosiernie, z każdej strony :)
W Cedrach źle skręciłem i zamiast pojechać bezpośrednio w stronę 7-mki i ją po prostu przeciąć, odbiłem w prawo i dotarłem do Wisły, przez co musiałem turlać się po dziurawej drodze ale za to bez aut no i przez to wyszło 5km więcej. W Kiezmarku musiałem wbić się na 7-mkę na 3 km ale nie było źle, przemknąłem poboczem jak strzała i skierowałem się na Świbno.
Na półmetku krótka pauza na uzupełnienie płynów i szybką fotką (w ogóle jakoś nie miałem ochoty pstrykać :/ dziwne) na moście zwodzonym nad Martwą Wisłą.

Do Świbna, Sobieszewa i dalej Przejazdowa nudy. Prosta droga trochę lasem, ruch zerowy, tylko kręcenie i nic więcej, 30-32 non stop.
Z Przejazdowa obrałem kierunek na Pruszcz i powoli godziłem się z myślą, że od Pruszcza zaczną się podjazdy. Noga już odczuwała zmęczenie a do domu jeszcze 80km po górkach.
Do góry i z górki, do góry i z górki. Napoje się skończyły (2x750ml starczyło na 135km chyba jestem nawodniony skoro tak mało potrzebowałem :P ) więc musiałem zatrzymać się na zakupy a przy okazji wciągnąłem kanapkę, marsa i popiłem puszką Coli, hmmmmm sam miód :)
Do Kolbud jakoś bez wielkiego zmęczenia się obyło ale w Kolbudach podjazd pod Ziaję... ło maaatkooo umarłem, 1.5 km ze średnim nachyleniem 5%, zmasakrowałem się. A potem już jakoś poszło. Żukowo, Chwaszczyno (trochę ruchu na 20-ce i nawet pewien szalony driver namiętnie gadając przez kom. postanowił z pola wyjechać mi ciężarówką pod koła na pełnej prędkości - nawet nie zerknął czy nic nie jedzie, poszła soczysta wiązanka, więc miałem okazję wyżyć się werbalnie :) ), Bojano, Koleczkowo, nudy nudy.
Z nudów zacząłem odliczać kilometry do domu a właściwie do zjazdu z Łężyc do Rumi :) 5km zjazdu z prędkością 45-55 :) super zakończenie.

W domku, spaghetti, cola a wieczorem czeka mnie zimny browarek :)

Wnioski z trasy:
- zdrowie jest
- noga w miarę podaje
- rower wytrzymał ale coś zaczęło stukać na wybojach jakby złapał luzy na sterach (ale nie wyczuwam)
- dupa wytrzymała 100km a potem była gehenna, chyba trzeba się rozejrzeć za nowym siodłem
- wpadło 10 gmin - cel wyprawy osiągnięty :D



Kategoria Gminy, 3. 100-?

Dane wyjazdu:
102.90 km 03:59 h
Prędkość śr.: 25.83 km/h
Prędk. max.: 52.00 km/h
W górę: 907 m
CAD avg: 76 HR avg:
Temp.:2.0 °C Kal.: 6395 kcal

Pierwsze 100km w 2015 roku

Niedziela, 18 stycznia 2015 · dodano: 18.01.2015 | Komentarze 0

Ostatnie dni to seria pięknej pogody i aż mnie krew zalewała, że nie miałem okazji się wyrwać na rower. Dziś natomiast, od żony dostałem urodzinowy prezent - 4h dyspensy na wyjazd rowerowy :) Jako że jest to rzadkość musiałem z tego sumiennie skorzystać.
Dzień wcześniej wpadł do mnie sąsiad więc wysuszyliśmy 2 litry whisky, co miało oczywiście negatywny wpływ na dzisiejszą 'formę' ;) . stąd też podjąłem decyzję że będę jechał na totalnym lajcie, zero spinki na podjazdach, nie dokręcałem na zjazdach. Wszystko na spokojnie. Po prostu chciałem pokręcić pierwszą setkę w nowym roku.
Tak też wyszło - słaba średnia, długi czas ale kilometry wpadły :)

Nie da się nie wspomnieć o rewelacyjnej aurze :) zaledwie 2 st. C na plusie ale słoneczko świeciło i wiatr tylko trochę dmuchał porównując do wcześniejszych dni, jedynie w kilku miejscach szron na jezdni a momentami trochę błota pośniegowego.
Wszystko git.

No i wpadły trzy gminy do kolekcji (Kartuzy, Przodkowo i Linia)



Kategoria 3. 100-?, Ok. Rumii, Gminy

Dane wyjazdu:
261.88 km 09:42 h
Prędkość śr.: 27.00 km/h
Prędk. max.: 60.00 km/h
W górę: m
CAD avg: HR avg:
Temp.:8.0 °C Kal.:15826 kcal

Bydgoszcz-Rumia 250km

Niedziela, 9 listopada 2014 · dodano: 09.11.2014 | Komentarze 1

Trasa planowana od tygodnia, dzień wybrany wcześniej ponieważ był to jedyny, który mi pasował i byłem w pełni zdany na losową pogodę. Prognozy były w porządku ale jak się okazało realia pokazały zupełnie coś innego.
Wiaterek był  słaby i owszem ale kierunek nieco inny, na tyle inny, że zamiast w plecy miałem stale z boku lub w twarz.
No ale od początku...
4:57 pociąg z Gdyni Głównej, więc pobudka o 3:45, spakowany byłem wcześniej więc wskoczyłem w ciuchy i na rower (śniadanie postanowiłem zjeść w pociągu). Droga na dworzec pięęęękna, 2 samochody minąłem i pozwoliłem sobie bezkarnie omijać ścieżki.
Pociąg ruszył o czasie, szybko zjadłem dwie bułki, popiłem i ułożyłem się na drzemkę. Średnio wyszło bo obok w przedziale niezbyt trzeźwi goście darli paszcze, ale to nic.
7:20 w Bydzi, w planie miałem krotki objazd centrum żeby odkurzyć stare śmieci ale nie udało się.... Na dworcu powitał mnie siąpiący deszcz i meeeega mgła :( No cóż zapowiadała się mokra podróż.
Ubrałem byłem ciepły ale wilgoć z mgły plus wiatr i od razu poczułem przenikliwe zimno. Nic to trzeba jechać.
Z Bydzi ścieżkami także wolno i ostrożnie, pełno liści i ślisko więc musiałem uważać. Potem wypróbowałem nową DDR do Koronowa - ktoś odwalił świetną robotę, jedzie się super fajnie, lasami, nowa kładka na Brdą robi wrażenie. Super.
Potem standardowo asfaltem. Pierwsze 3.5h we mgle :( deczko zmarzłem ale potem na chwilę wyszło słońce więc palce mi wróciły do normy ;)
Generalnie nie nastawiałem się na średnią, w planach miała być lajtowa wycieczka z przerwami i tak też wyszło, bez spinki, spokojnie.
Zdrowotnie muszę przyznać, że całkiem przyzwoicie, dłonie się powoli przyzyczajają, stopy super, nowe pedały za namową Pawła (dzięki!!!) działają i ból stóp ustąpił. Jedynie tyłek ucierpiał ale jechałem na starym siodle bo Brooksa przełożę dopiero na wiosnę. Zimą więcej na MTB będę latał więc tam zostanie na kilka miesięcy.
Do domu dojechałem o 18:30, pół godziny później niż planowałem ale to nic :)
Podobało mi się.

Wnioski są trzy:
- za dużo wziąłem do plecaka mimo iż miałem na prawdę niewiele
- power bank na baterie 18650 to mega posuniecie :) działa bombastycznie :)
- MUSZĘ popracować nad kadencją :( Jadę jak muł, potwierdził to dzień dzisiejszy i wcześniejszy niedzielny trening w peletonie. Ale jak to zrobić to nie wiem, liczę na fora i wujka google ;)

aaaa no i mapka


(do całości dystansu dodana jest poranna droga na pociąg)


Kategoria Ok. Rumii, 3. 100-?, Gminy

Dane wyjazdu:
159.16 km 05:26 h
Prędkość śr.: 29.29 km/h
Prędk. max.: 46.00 km/h
W górę: m
CAD avg: HR avg:
Temp.:24.0 °C Kal.: 9758 kcal

Zuławy Wkoło

Niedziela, 14 września 2014 · dodano: 14.09.2014 | Komentarze 3

Pierwszy raz na tzw. 'Cyklicznej depresji' :) 150 km całkiem dobrych dróg i 9 km MEGA MEGA fatalnych...

Pierwsze 90 km poszło w sumie nawet nie wiem kiedy. Spokojne tempo, wiatr boczny ale w nie wiem czy pomagał czy przeszkadzał. Jechaliśmy w grupie 4 osób. Pierwszy postój na 2-3 minuty i napełnienie napojów i przy okazji wciągnąłem kawałek placka drożdżowego (bardzo smaczny tak na marginesie ;) ).
Od tego momentu zaczęło się robić gorąco. Słońce paliło a napoje znikały z bidonów w zastraszającym tempie, tak więc na 120 km drugi postój, znowu napoje i tym razem kilka pierogów leniwych na masełku i z cukrem podbudowało moje morale ;)
Ruszyliśmy dalej i od razu wiatr zaczął przeszkadzać. Rozdmuchał się w kilka minut i doszedł do poziomu wkurzającego. Do tego stopnia że momentami prędkość spadała poniżej 25 km/h :/
20 km przed metą zaczęło się robić nieprzyjemnie. Tyłek na nowym Brooksie dystans zniósł niewiarygodnie dobrze, stopy dla odmiany dokuczały dramatycznie. Odczucie parzenia na podeszwach było tak okropne że momentami miałem ochotę zwymiotować z bólu.
Nie wiem co jest przyczyną ale jak tylko minąłem metę i dojechałem na miejsce posiłku buty poszły w kąt a stopy wreszcie odpoczęły. Może nadchodzi czas na zmianę butów? A może za lekko je zaciskam? Nie mam pojęcia. W każdym razie dyskomfort był ogromny :/

No tak ale jakoś się doturlałem.

Czas netto: 5:26,59
Czas brutto: 5:34,19

Czyli niecałe 8 minut na dwie przerwy. Nowy rekord na 100km - 3:18,22

Generalnie - na plus :)